czwartek, 22 maja 2014

#6 Iron Maiden AU, czyli Brucelinka idzie na studia (2/3)

Najdrożsi Czytelnicy!
W drugim i trzecim rozdziale opka o Brucelince i jego przyjaciołach poznamy prawdziwą brytyjską uczelnię - Oxford - od kuchni. Wykładowcy, studenci, koncerty, imprezy, bójki, alkohol - zostaniecie ekspertami w tych dziedzinach. Dowiecie się też, jak wygląda twarz "jak księżyc w pełni", gdzie można kupić bilety na koncerty AC/DC oraz jak powinien wyglądać koncert "fajny". Ponadto poznacie prawdziwą real life Męską Mary Sue i teorię czasu widmowego. Możecie też oczekiwać powtarzanych w kółko zapewnień o perfekcyjności naszego boCHatera.
Miłej lektury!

Zanalizowali: KociePorno, Opuncja i T-72.

Link do opka znajduje się tu.

ROZDZIAŁ 2

“Studia”

1977

Słowo dziadka w mojej rodzinie jest święte, więc od października miałem zacząć studiować historię na Oxfordzie. Fajnie jest być rockmanem, ale fajnie jest też mieć jakieś wykształcenie.
Ale on jeszcze nawet nie ma zespołu, dlaczego więc uznajemy go za rockmana?
Bo występuje tu narrator zawieszony pomiędzy dwoma czasoprzestrzeniami - nie może się zdecydować, czy spoilerować czytelników, czy może jednak nie. Dlatego robi to okazjonalnie.

Ja, Klaudia (O, przypomnieli sobie o trzeciej BFF) i Eryk wynajęliśmy mieszkanie w mieście, dokładniej w bardzo ładnej kamienicy, za które ja (czy raczej dziadek) płacił w tym roku akademickim. Potem będzie płacić Klaudia i Eryk, w końcu oni też tam będą mieszkać.
Czyż to nie jest bez sensu? A co, jeśli Klaudia postanowi na drugi rok przenieść się do Madrytu? Co wtedy? 
Wtedy Bruce da się po prostu zrobić w przysłowiową ładowarkę.
Poza tym nie łatwiej byłoby płacić raz na trzy miesiące albo robić zrzutkę ogólnoroczną?

Klaudia razem ze mną będzie studiować historię, ponieważ chce być archeologiem, a Eryk będzie studiować prawo, i najprawdopodobniej będzie zajmować się polityką.
Nie wiem do końca, jak to w UK działa, ale gdybym chciała zostać archeologiem, to zapewne wybrałabym się na... archeologię?

Do naszego wspólnego mieszkania, (pozwólcie nie komentować niezdolności aŁtorki do wstawiania przecinków) rzeczy zaczęliśmy zwozić pod koniec września. Mieszkanie mieliśmy czteropokojowe (na cholerę im czteropokojowe mieszkanie dla trzech osób? Co mają w tym czwartym pokoju? Burdel? Doniczki z marychą? Składowisko części zamiennych do czołgów? Gdzie chcesz się dymać na imprezach? W pokoju głównym, ze wszystkimi, jak jakiś plebs? Każdy z nich ma własny pokój do tego, głuptasku. Poza tym, oni *spoiler* żadnych imprez nie robili *koniec spoilera*), więc miejsca mieliśmy pod dostatkiem i każdy bez problemu mógł się zmieścić, bez wchodzenia komuś na głowę.
Gdy każdy z nas się już wypakował, poukładał i tak dalej i tak dalej, wtedy wróciliśmy jeszcze na parę dni do swoich domów.
Po jaką cholerę? Nie dość, że to kosztuje (ale, wiecie, #bogactwo), to jest kompletnie nieprzemyślane. Nie lepiej się zadomowić w nowym miejscu? Poznać miasto? Gdzie są sklepy, gdzie można zamówić najlepszą pizzę, który burdel ma najlepsze dziwki? Przecież inni studenci pewnie będą już w mieście, więc można też ich poznać. Według aŁtoreczki lepiej wrócić do domu na kilka dni i tam robić nie-wiadomo-co. Logiczne.

Uznaliśmy, że na zwiedzanie miasta zabierzmy się dopiero, gdy zamieszkamy w Oxfordzie na dobre. Upraszczając, nie chciało nam się wtedy wchodzić po mieście. Każda wymówka jest dobra.
Wymówka, żeby nie szwendać się po nowym mieście? Ja raczej uważałabym to za świetną rozrywkę, ale cóż...

Tak więc, do Oxfordu przyjechaliśmy trzydziestego września, na dzień przed dniem inauguracji roku nowego rokoku studenckiego roku. I tego otóż dnia, wybraliśmy się na pierwszy spacer z serii „Gdzie co jest?”. Trzy przecznice od naszego mieszkania znaleźliśmy sklep spożywczy, w którym można było kupić praktycznie wszystko.
Nawet części zamienne do czołgu?

Dobrze, pierwsza najważniejsza rzecz została już znaleziona, teraz więc czas na drugą. Bar. Ale zamiast baru, wcześniej znaleźliśmy przytulną knajpkę, w której podobno można było smacznie zjeść. Ciekawe ile to prawdopodobieństwo wynosi.
Ja! Ja policzę! Jeden do siedemdziesięciu siedmiu i dwóch trzecich. Dobrze?

Drugi obiekt naszych poszukiwań, znaleźliśmy kawałek dalej od knajpy. I świetnie, nawet mamy blisko.
Trzy przecznice? Jak dla mnie, to całkiem daleko, zwłaszcza dla poruszających się pieszo.

Potem jeszcze trochę poszwendaliśmy się po okolicy, poszliśmy kupić coś do jedzenia i wróciliśmy do domu.

Inauguracja nowego roku zaczęła się o w pół do dwunastej od krótkiego przemówienia najwyższego rektora uczelni, profesora doktora habilitowanego (jeśli jest profesorem, to MUSI być doktorem habilitowanym, więc wymienianie tego nie ma sensu i jest ponadto niezgodne z panującymi zasadami) Alexnadra Black’a
- Witam was wszystkich bardzo serdecznie na inauguracji nowego roku akademickiego. Wielką przyjemnością jest witanie naszych starych studentów, których to cześć pożegna się w tym roku z Oxfrodem, po którym, taką mam przynajmniej nadzieję, pozostaną same miłe wspomnienia. A już teraz pragnę wam życzyć z całego serca wspaniałego życia, takiego, jakiego sobie życzycie sami. W końcu pragnę też powitać i was, drodzy pierwszoklasiści. Tak, wiem, zapewne nie lubicie tego określenia, w końcu nie jesteście już dziećmi – Po auli przetoczyły się przytłumione śmiechy
Suchar godny Dumbledore'a!

– Naprawdę bardzo się cieszę, widząc nowe twarze, a także fakt, że wybraliście właśnie Oxford jakąo swoją przystań wiedzy.
Fakt ten lewitował swobodnie nad głowami nowych studentów, wykonując coś w rodzaju tańca szamana po zdobyciu ludziny.

Ale nadmienię jeszcze, że znajdują się tu nieliczny, którzy przybyli do Oxfordu ze względu na tradycję rodzinną – Tu spojrzał wymownie na mnie i uśmiechnął się półgębkiem, a przecież nie byłem jedynym
Dlaczego akurat na Bruce'a? (Bo Męska Mary Sue.


Na przykład taka.*). Jak rektor go odnalazł tak szybko w tłumie? Po co w ogóle wspomina tradycję rodzinną? Do każdej szkoły/uczelni niektórzy ludzie chodzą ze względu na tradycję rodzinną.
Gdy masz takiego dziadka, każdy uśmiecha się do Ciebie półgębkiem. Każdy.
Swoją drogą, profesorek wita studentów ostatniego roku i pierwszego. A co z tymi pomiędzy?

*KociePorno generalnie przeżywa fangirling każdego roku podczas Eurowizji.

 – I tych tu witam jeszcze serdeczniej.
Dlaczego? Bo są niby lepsi? Czyli jak idę do szkoły, w której nie uczyła się moja matka, ciotka i pięciu dziadków, to jestem gorsza?
- Na koniec chciałbym powitać resztę ludzkiej spierdoliny, która truje powietrze na sali. Brakowało mi was, chuje. Ale koniec tego oficjalnego pierdolenia, idziemy się ruchać do Sali Gwałtów, która znajduje się na II piętrze, kochane pierwszaczki. No, koniki w dłonie i już patatajać do prof. Wdupkę-Mosznowej!

Na koniec, pragnę wam życzyć szczęścia w nowym roku, znalezienia i rozwijania nowych pasji, a także pielęgnowania tych starych. Dziękuję za uwagę, a teraz oddaję głos profesorowi McGill’owi i jego wykładzie na temat energii termojądrowej. – powiedział na koniec, po czym poszedł usiąść w ławie obok innych wykładowców.
Wykład o energii termojądrowej na rozpoczęcie roku? Serio?
Czemu miałoby to obchodzić na przykład naszą radosną BFF trójcę, która przecież studiuje historię i prawo?

Wykład sam w sobie bardzo ciekawy i zrobiony w sposób zrozumiały dla kogoś, kto nie jest wielkim fanem nauk ścisłych. Czyli na przykład na dla mnie, ale lubię posłuchać czegoś o takich rzeczach, pod warunkiem, jeżeli ten ktoś opowiada w sposób ciekawy i zrozumiały.
Co rzeczywiście czyni Bruce'a niezwykle wyjątkowym, bo przecież typowy humanista lubi sobie posłuchać o, powiedzmy, układzie immunologicznym na poziomie uniwersyteckim.*
*Układ immunologiczny jest akurat bardzo niefajny.
Oni wszyscy (mam na myśli naszą kochaną BFF trójeczkę) przecież są marysujkowo wszechstronni, KociePorno. Nie zapominaj o tym.

Gdy godzinę później skończył się wykład, wtedy wszyscy ruszyli do wyjścia. Ja, Klaudia i Eryk staraliśmy się nie zgubić nawzajem w tym tłumie, ale okazało się to niemożliwe do wykonania. Koniec końców sam dotarłem do drzwi auli, a gdy miałem już przez nie przejść, ktoś złapał mnie za ramię, na co ja zareagowałem gwałtownym odwróceniem się w stronę tego kogoś. A tym kimś był profesor Black.
-Bruce Dickinson – powiedział i podał mi dłoń na powitanie, którą uścisnąłem. – Przyznam szczerze, nie mogłem się już doczekać, kiedy następny Dickinson zjawi się na uczelni.
-Doprawdy? – zapytałem.
-Ależ oczywiście. Bo widzisz Bruce, każdy w twojej rodzinie jest zdolny, a pracowanie z takimi ludźmi to sama przyjemność – odpowiedział.
Pewnie. Idealna rodzina, perfekcyjny Marysujek.
Męska Mary Sue +30 

Uśmiechnąłem się tylko.
Znaj mą łaskę!

-Zanim dostaniesz harmonogram zajęć, chciałem ci powiedzieć, że to ja będę twoim wykładowcą historii – powiedział.
-Niezmiernie mi miło – odpowiedziałem. Mam tylko nadzieję, że to, co powiedziałem, nie wygląda na zwykłe wazeliniarstwo.
???
Kogo ty oszukujesz, Bruce...

-Ale nie po to pogłownie cię zatrzymuję. Wisisz mi hajs za swoje nielegalne stado świń, szmaciarzu. Zanim powiem ci, o co mi chodzi, najpierw musze ci o czymś powiedzieć. Co cztery lata organizuję swego rodzaju klub dla specjalnych studentów, takich jak ty.
Skąd on wie, że Brucelinka jest dobrym studentem?
Męska Mary Sue +50
E tam od razu dobrym. Może specjalny = specjalnej troski?

Spotykamy się parę razy w miesiącu, i albo siedzimy u mnie w gabinecie, jedząc, pijąc i rozmawiając, albo też wychodzimy do teatru albo opery. Oczywiście mogę liczyć na twoją obecność, prawda, Bruce? – zapytał.
Czy tylko mi totalnie przypomina to hogwarckie wieczorki w Klubie Ślimaka u profesora Slughorna?

-Oczywiście, że tak – odpowiedziałem mile zaskoczony. Uśmiechnął się.
-Bardzo się cieszę. A teraz cię nie zatrzymuję, bo przyjaciele zapewne na ciebie czekają – powiedział na odchodne.
Nim wróciłem do mieszkania, odebrałem jeszcze mój harmonogram zajęć. A gdy dotułałem się na czwarte piętro kamienicy, okazało się że Klaudia i Eryk już na mnie czekali w mieszkaniu i siedzieli na kanapie.
-Co tak długo ci zeszło? Nie mogłeś się przez drzwi przecisnąć? – zapytał Eryk.
-To teraz cię zadziwię, przez drzwi przecisnąłem się bez problemu, ale zatrzymał się profesor Black – odpowiedziałem, siadając między nimi.
-Jako to?! – zapytali jednocześnie, więc opowiedziałem jej (tylko Klaudii? W tym rozdziale ignorujemy Eryka? Oto prawdziwe równouprawnienie. W jednym rozdziale ignorujemy Klaudię, w drugim ignorujemy Eryka. Bardzo dobrze. Feministki są zadowolone.) o całej rozmowie.
-No tak, trzeba być Bruce’em, żeby mieć takiego farta – skomentował Eryk, na co ja wyszczerzyłem do niego zęby.
Męska Mary Sue +25

-Albo być w jego rodzinie – dodała Klaudia.
-Może chcesz do niej dołączyć? – zapytałem i ją objąłem, ale ona się wyrwała.
-Nie wyszłam bym za ciebie, nawet gdybyś był ostatnim facetem na tej ziemi – odpowiedziała.
-Uuu, dlaczego? Przecież jestem skromny, przystojny, kulturny, inteligentny, bogaty (to najważniejsze, powtórz to jeszcze z pięć razy), w dodatku świetnie śpiewam i mam ciągnik, czegóż chcieć więcej?
Męska Mary Sue +100

 – Ona skwitowała to wszystko śmiechem.
Powiedział to Wielki Brat, który inwigilował ich pokój od samego początku.
Tym razem objawia nam się narrator-kryptobohater.

-Niech pomyślę dlaczego...? Bo na przykład jesteśmy przyjaciółmi – odpowiedziała i z powrotem usiadła przy mnie.
-No wiem. Żartuję przecież. Nie wiem jak wy, ale ja będę czekał na tę jedyną – powiedziałem.
Uuu, jak szlachetnie. Męska Mary Sue najwidoczniej broni swojej cnoty bardziej niż oblężonego zamku bez fosy.

-Żeby się nie okazało, że na starość zostaniesz sam – dodał Eryk. Popatrzyłem na niego z zgrozą.
-Znaczy to nie tak, że ci tego nie życzę. Spoglądam tylko na to, okiem realisty – wytłumaczył.
-Od kiedy z ciebie taki realista – mruknąłem i wtedy zadzwonił telefon. Zadzwonił jeszcze trzy razy, i wtedy wszyscy się do niego rzuciliśmy.
Dlaczego dopiero wtedy? To jakiś zwyczaj w Oksfordzie?

-Teraz to ja odbiorę – powiedziałem, podnosząc słuchawkę – Słucham?
-Nie mów "słucham", bo cię wyrucham. Witaj, młodzieńcze! – przywitał się wesoło dziadek – Opowiadaj, jak tam inauguracja – powiedział zniecierpliwiony, więc opowiedziałem mu wszystko.
-I tak to wyglądało – zakończyłem.
-To świetnie. Profesor Black to naprawdę miły człowiek i świetny wykładowca.
-Zaraz, to on cię uczył? – zapytałem zdziwiony. Profesor Black był najwyżej starszy o pięć lat od dziadka.
-Yyyy, twojego ojca – odparł – A, Bruce, chyba nie muszę ci przypominać, że jak nie skończysz Oxfordu z wyróżnieniem, to cię z rodziny wyrzucę? – zapytał. Przełknąłem głośno silne torsje, które wówczas mną wstrząsały. No tak, już mi kiedyś o tym powiedział.
-Nie, nie musisz – odpowiedziałem słabym głosem.
-Ale czym ty się stresujesz? Przecież jesteś zdolny. Co to dla ciebie ukończenie uczelni z wyróżnieniem?
-Yyy, bułka z masłem?
-Otóż to – potwierdził – No dobrze, już cię więcej nie straszę, bo chyba cię wystraszyłem, tak?
-Yhm.
-Czasami stres pomaga – powiedział.
Sądziłam, że to żart, ale najwyraźniej dziadziuś naprawdę go planuje z rodziny wyrzucić... Czy tylko ja tego nie rozumiem?

-Dzięki, wiesz.
-Ależ proszę. To dzwoń od czasu do czasu i przyjeżdżaj. Mam nadzieje, że nie zapomnisz o swoim starym dziadku – zaśmiał się pod koniec.
-No weź przestań. Jakbym mógł? – zapytałem, lekko urażonym tonem,
-Dlatego się śmieję. Dobrze, to trzymaj się i do usłyszenia, pa – pożegnał się.
-Cześć – powiedziałem i odłożyłem słuchawkę. W następnej kolejności mama Klaudii do niej zadzwoniła, a potem rodzice Eryka. Moi też się pofatygowali o telefon, ale dopiero późnym wieczorem.
Spokoju nie dawała mi odpowiedź dziadka, za pytanie czy jego także uczył profesor Black. Nie dość, że odpowiedział z ociąganiem, to jeszcze jakby musiał wymyślić sobie wymówkę. Bardzo słabą na dodatek, bo nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek słyszał, żeby ojciec kiedykolwiek miał jakiś wykład z profesorem. Czyżby dziadek coś przed mną ukrywał? Parę lat później miałem się przekonać, że ukrywał nie jedno.
Błagam, niech tylko się nie okaże, że z tego wyjdzie opowiadanie fantasy, w którym nasz ukochany psorek jest długowieczny.
Bardziej spodziewałabym się jakiegoś romansu pomiędzy profesorem Blackiem a dziadziusiem-badboyem. Jak na porządne opeczko przystało.
Nie, co ty. AŁtoreczka raczej nie popiera yaoi, bo to tró metalówa, która słucha Iron Maiden i pisze o nich fanfiction.

Następnego dnia moje wykłady zaczęły się o dziewiątej. Znaczy moje i Klaudii, jak się studiuje to samo, to masz prawie identyczny plan zajęć. Jednym poszkodowanym z naszej grupy był Eryk, bo jego plan zajęć był diametralnie inny od naszego.
Ja bym się cieszyła - im mniej czasu spędzonego z Brucelinką, tym lepiej.

A więc, o dziewiątej, mieliśmy dwugodzinny wykład z profesorem Blackiem. Do auli przybyliśmy na piętnaście minut przed wyznaczoną godziną, więc razem z Klaudią mogliśmy zając wielkanocny miejsca, jakie nam się tylko podobały, bo aula świeciła pustkami. Zajęliśmy więc miejsca, pośrodku środkowego rzędu. A po pięciu minutach zaczęła się schodzić reszta studentów. Zaś po dziesięciu minutach na katedrze pojawił się profesor Black i wszyscy, jak jeden mąż, zamilkli.
-Witam was – Zaczął: – na pierwszym w waszym życiu, i w tym roku również, wykładzie z historii.
A skąd on to wie? Może ktoś chodził na otwarte wykłady z historii, kiedy był jeszcze w liceum?
Może on będzie przedstawiał jakąś Historię Objawioną? Taką, w której Hitler wygrał II Wojnę Światową, tylko umówił się ze Stalinem, że jak ten da mu 100 Rosjanek i bunkier na Antarktydzie, to da mu wygrać? Może to on będzie wykładał Jedyną Prawdziwą Historię Ludzkości, uwzględniającą hipotezę czasu widmowego (polecam serdecznie)?

Na początku, i tylko raz powiem, że wymagam od was całkowitego szacunku do mnie, jak i do mojego przedmiotu.
To zupełnie inaczej niż każdy inny nauczyciel i wykładowca...

Na moich wykładach nie życzę sobie żadnych głupich docinek, gadania, żucia gum i jedzenia. Jeżeli ktoś bardzo będzie się musiał napić, to może, ale za moim przyzwoleniem, zrozumieliście? - zapytał. A ponoć jest miły...Odpowiedziała mu głucha cisza.
-Świetnie, a więc otwórzcie podręczniki na stronie dziesiątej. – rozkazał. Na chwilę aule wypełnił szelest wertowanych kartek, a następnie rozpoczął się wykład.
Po pierwszej godzinnie, profesor zrobił nam piętnastominutową przerwę, więc prawie wszyscy wyszli na korytarz rozprostować nogi. 
Gdy skończyła się druga godzinna zmarnowana na wykłady z historii, wtedy poszliśmy z Klaudią na łacinę, która miała trwać trzy godzinny..
Trzygodzinna łacina? O Boru. Rozumiem, że na pierwszym wykładzie dotarliby już do typu spółgłoskowego?

O dwunastej wszyscy mieliśmy przerwę na lunch, więc razem z Klaudią udaliśmy się na stołówkę. Gdy kupiliśmy jedzenie, wtedy zaczął się epizod zwany szukaniem wolnego miejsca.
Bruce odkrywa w sobie poetycką duszę!
W sumie, co by nie mówić, po łacinie naprawdę wszystko wydaje się być atrakcją.


Po chwili wypatrzyłem Eryka, który siedział samotnie przy stoliku i zapewne czekał na nas, więc do niego czym prędzej dołączyliśmy. Ucieszył się na nas widok. Przez następne dziesięć minut rozmailiśmy o tym, jak nam minęła połowa dnia. Eryk pożalił się, że jego wykładowca od wiedzy o społeczeństwie jest taki wredny, że nawet nie sądził, że ludzie mogą być tacy wredni.
-Słyszeliście, że za dwa tygodnie jest koncert AC/DC w Londynie? – zapytała znienacka Klaudia.
-I zapewne chcesz na niego iść – stwierdziłem.
-Nie inaczej – odparła z szerokim uśmiechem. Szybko w głowie przeliczyłem, kiedy to będzie.
-To jest chyba niedziela – powiedziałem.
-Nie chyba, tylko na pewno – potwierdził Eryk – W poniedziałek będziemy zdychać na wykładach, ale co tam. Raz się żyje.
Koncert AC/DC w Londynie w 1977 roku odbył się 27 października. Jednak, czego aŁtorka nie sprawdziła, był to czwartek, nie niedziela.

-No dokładnie – przytaknąłem.
-To w sobotę pójdziemy kupić gdzieś te bilety – postanowiła Klaudia.
W budzie z kebabem, oddalonej od Waszego domu o aż siedem przecznic, mają ich dwanaście. I nie "gdzieś", tylko pełną nazwą, "Hard Rock / Heavy Metal Döner Kebab Fucking Bitches London Tickets Concerts, Madafaka". To jedyny autoryzowany punkt sprzedaży biletów na AC/DC, jełopy!

A więc w sobotę, po tym jak zjedliśmy śniadanie, wyruszyliśmy na poszukiwanie sklepu muzycznego, któryż to znaleźliśmy po dwudziestu minutach. Weszliśmy do środka i od razu, powędrowaliśmy do sprzedawcy, żeby zapytać o bilety. Powiedział nam, że ma ostatnie pięć sztuk, a więc mieliśmy szczęście. Kupiliśmy bilety i wyszliśmy ze sklepu.
-A transport? – zapytałem.
-Jaki transport? – Teraz to Eryk zapytał.
-Do Londynu – westchnąłem. – Przecież w niedzielę prawie że wcale nie że kursują tam autobusy. No i jeszcze kwestia powrotu z Londynu. Koncert skończy się zapewne około dwudziestej trzeciej i wtedy jak wrócimy? Na nogach? Przecież wtedy nic do Oxfordu nie pojedzie, mogę się nawet o to założyć – powiedziałem.
Nie mogą poprosić dziadziusia o pomoc? Przecież on ma (#bogactwo) kierowcę.
Do Londynu - jako zabitej dechami wiochy - kursowały dwa autobusy dziennie: o szóstej i osiemnastej, od poniedziałku do piątku.

-Jak zwykle masz rację – zgodził się Eryk.
Męska Mary Sue +20

-To może chodzimy zapytać się (zapytać siebie, czy jego? Jest różnica.) tego faceta w sklepie – zaproponowała Klaudia. – Może on coś wie na temat transportu.
Wróciliśmy więc z powrotem do sprzedawcy i zapytaliśmy o transport.
-Tydzień temu, trzech chłopaków kupowało u mnie bilety na ten koncert, najlepiej ich się zapytajcie, bo z tego co słyszałem tu w sklepie, są chętni kogoś zabrać. - odpowiedział - Nawet zostawili swój adres, gdybym znalazł kogoś zainteresowanego.
-To bardzo porosimy o ten adres – powiedział Eryk.
-Już daję – I zapisał go na kartce.
-Bardzo dziękujemy – odpowiedział Eryk, odbierając kartkę.
-A, uważajcie na siebie. To nie jest zbyt miła okolica, zwłaszcza dla takich jak wy – ostrzegł.
-Aha – bąknąłem w odpowiedzi. Nawet jeśli by na nas napadli, to i tak nie mieliśmy ze sobą zbyt dużo pieniędzy. Poza tym, dziadziuś ma ich dużo, więc i tak nie byłoby mi szkoda.
Pan sprzedawca miał całkowitą rację co do określenia „niebyt miłej dzielnicy”. Po lewej i po prawej stronie, podziurawionej jak szwajcarski ser ulicy, stało po kilka domków szeregowych, które, o dziwo, jeszcze stały.
Nic dziwnego. W końcu stały.

Dalej za nimi stały stałe domy wolnostojące.
Te niestałe już nie stały, bo ich wolnostojącość nie wystała.

Chociaż na miano domu te rudery raczej nie zasługiwały.
-O ja pierdolę – westchnąłem. -Przeżyjemy – odparł Eryk.
-Bez żadnych obrażeń czy połamani? – zapytała sceptycznie Klaudia.
-A mamy jakiś inny wybór?
-Zawsze możemy iść na nogach do Londynu – odpowiedziałem, w tym czasie Eryk wyciągnął z kieszeni kartkę z adresem i zaczął nas prowadzić.
Przez chwilę myślałam, że ta okolica dotyczyła domu, do którego mieli trafić. Ale nie, chodziło o sklep. Jak oni doszli DO niego? Z zamkniętymi oczami? Teleportowali się?

Szliśmy po prawej stronie ulicy. Poza grupką jakichś młodocianych oprych, którzy spoglądali (a nie "spoglądały"? "Te oprychy"?) na nas gniewnie, nikogo nie zobaczyliśmy. Przeszliśmy cały rządek szeregowców, minęliśmy jeszcze dwa domy, i wtedy przy trzecim z kolei Eryk się zatrzymał.
-To tutaj – oznajmił, gdy staliśmy przed trawnikiem frontowym. Bardziej pasuje tu określenie chwastnik, niż trawnik. Naszą uwagę przykuła także czarna furgonetka, znajdująca się parkingu przed domem. O dziwo, furgonetka była w dobrym kolorze do porwania, odznaczając się nadzwyczaj spokojnym staniem. Mam tylko nadzieję, że nie była kradziona.
-No – przytaknąłem – To co robimy?
-Skoro już tu jesteśmy, to chodźmy się zapytać. Albo jak ty to powiedziałeś, Bruce, pójdziemy na nogach do Londynu i z powrotem – powiedziała Klaudia.
-Ej, a gdyby to kierowca mojego albo twojego ojca po nas przyjechał? – zapytał Eryk – Albo kierowca dziadka Bruce’a?
-Ocipiałeś? – fuknęła Klaudia. Eryk popatrzył na nią zdziwiony.
-No pewnie, powiedz ojcu, że na koncerty chodzisz zamiast się uczyć – odpowiedziała sarkastycznie. Teraz spojrzał na mnie.
Hej, bez przesady. Jedna "zmarnowana" noc nie oznacza od razu zawalenia roku!

-Zapomnij – uciąłem. Westchnął.
-Więc chodzimy – powiedział. Ja szedłem przodem, a oni za mną. No jasne, jak mają kogoś zabić, pobić albo zjebać, to lepiej żebym to był ja.
Nie, to dlatego, że jesteś ich marysujkowym przywódcą, Bruce! We wszystkich filmach/serialach dla nastolatek trójki przyjaciółek chodzą w ten sposób, choćby tu:



 lub tu:

Albo tutaj:


Drzwi otworzył nam jakiś łysy, w dodatku otyły i w brudnych ubraniach, facet.
Zgaduję, że nasza Nieświęta Trójca nie polubi go już za sam wygląd.

- Ojajebię, Grażyna, wokalista Iron Maiden przyszedł do nas sprzedawać odkurzacz! Wypierdol to stare gówno do Clarksonów, będziemy mieli nowy, z logo Iron Maiden! Czego? – rzucił, a we mnie zaczęło wszystko wrzeć, przez jego sposób powitania. Najchętniej bym mu przypierdolił, ale jakoś się opanowałem.
Czy bicie kogoś za sam sposób przywitania (i wygląd) nie jest "lekką" przesadą?


-Dzień dobry – To „dzień dobry” z trudem przeszło mi przez gardło. – Ja i moi przyjaciele dowiedzieliśmy się, że mieszka tu trzech chłopaków, którzy wybierają się na koncert AC/DC, który odbędzie się za tydzień w Londynie. – powiedziałem.
-Te cholerne darmozjady? – prychnął.
-Odnoszę wrażenie, że mamy na myśli te same osoby (no, w końcu jakiś dobry tekst)– odpowiedziałem chłodno. Zmierzył mnie pogardliwym spojrzeniem, a potem odwrócił się do nas tyłem i zawołał:
-Zack!, (skąd ci się wziął tu przecinek?) Denis!, Dylan! – Po czym odszedł. Chwilę później w progu stanęło trzech chłopaków. Najstarszy z nich był chyba w naszym wieku i jak mniemałem nazywał się Zack.
Lolz, jak on to wywnioskował? Bo nie ma imienia na "D"?
Nie rozumiesz zasad nadawania imion bliźniakom? Muszą mieć przecież imiona zaczynające się na tę samą literę, inaczej nie są klasyfikowani jako bliźniacy, tylko po prostu jako rodzeństwo, które urodziło się krótko po sobie...

Tamta dwójka była bliźniakami i stali za Zackiem ( o ile tak się nazywał).
-Czego chcecie? – warknął ten najstarszy. Zignorowałem to pytanie. Przynajmniej na chwilę.
-Jesteś Zack? – zapytałem. Skinął mi głową.
-Ja jestem Bruce – przedstawiłem się i podałem mu rękę na przywitaniem. Po chwilowym wahaniu się, w końcu ją uścisnął. Potem przedstawiłem Klaudię i Eryka, a on swoich braci.
-A więc po co tu przyszliście? – zapytał. Tym razem o wiele przyjaźniejszym tonem.
-Słyszeliśmy, że szukacie kogoś, kto pojedzie z wami na koncert AC/DC – odpowiedziałem.
-Wyglądacie na takich, którym wystarczy jeden telefon i od razu dostanę eskortę policji – powiedział Denis. Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Może, ale gdyby tak było, to byśmy tu nie stali – odpowiedziałem. – A więc jak będzie?
-No dobra. Zabierzemy was – zgodził się Zack. Wziął od nas numer telefonu i się pożegnaliśmy.
-Świetnie to załatwiłeś, Bruce – pochwalił Eryk, gdy już znaleźliśmy się na jakieś normalnej ulicy.
Co on takiego świetnie załatwił? Załagodził Zacka? Całe zachowanie tego chłopaka było napisane w bardzo naciągany sposób. Skoro był taki wrogi do wszystkich, po co zgłaszał się jako chętny do zabrania kilku osób na koncert? Dlaczego mu przeszło po kilku minutach?

-No jasne, bo w końcu to byłem ja, Wielki Bruce Dickinson – odpowiedziałem. 
Męska Mary Sue +20

-Skromny jak zwykle – dodała Klaudia. Wyszczerzyłem do niej zęby.
*ziewa przeciągle* To już naprawdę zaczyna być nudne. Ile razy jeszcze usłyszymy, jak bardzo idealny jest nasz boCHater?

Gdy wróciliśmy do domu, była już pora obiadowa. Oczywiście my obiadu nie mieliśmy, więc teraz ktoś ten obiad musiał ugotować. Tym kimś byłem ja. Znowu.
-Dlaczego zawsze ja? – zapytałem zirytowanym głosem. – Tylko ja w tym domu gotuję i sprzątam, jakbym tylko ja tu mieszkał.
-Bruce, nie irytuj się – powiedziała Klaudia.
-Co się nie irytuj?! Ciekawe czy też byś się nie wkurzała, gdybyś to ty musiała cały czasy sprzątać i gotować?!
-Jezu, pomogę ci przy tym obiedzie, jeśli chcesz.
-Nie, dziękuje! – I wróciłem do kuchni. I tak było przez wszystkie lata studiów. Zrobili ze mnie sprzątaczkę i kucharkę.
Skoro tak mu to przeszkadzało, dlaczego się nie zbuntował? Mogli przecież ustalić jakieś dyżury typu: Bruce sprząta, Klaudia gotuje, Eryk ma wolne. Następnego dnia zmiana. Do tego nie potrzeba bardzo wysokiego ilorazu inteligencji, naprawdę.

Aktualnie kucharza robi ze mnie Nati: „Wujek! Kiedy obiad?!”.

[Profesor Black zadaje referat o Aztekach, który Brucelinka pisze od razu, mimo że ma na to dwa tygodnie. W niedzielę nasi boCHaterowie wyjeżdżają do Londynu. Po drodze wszyscy się schlali oprócz Zacka-kierowcy (Jak odpowiedzialnie! Kto by się spodziewał?). Na koncercie stali, oczywiście, pod samymi barierkami, a muzycy śpiewali nieistniejące jeszcze piosenki.]

Po dwóch godzinach koncert się skończył, a wychodzenie z hali około trzydziestu minut.
Co robiło to wychodzenie? Sparkliło? Gotowało krupnik?
Planowało przejęcie władzy nad światem.

Następnego dnia, myślałem, ze umrę. Bolały mnie plecy, głowa, nogi, ramiona.
-Klaudia, zaraz umrę – szepnąłem. Mieliśmy wtedy pierwszą godzinę wykładów z profesorem Black’em.
-A ja razem z tobą – odparła.
-Chryste, nigdy więcej koncertów, jeżeli na drugi dzień są wykłady. I jeszcze mam kaca. Za chwilę mi łeb rozjebie...
-Panie Dickinson, nie przeszkadzam panu przypadkiem? – zapytał profesor. Zrobiłem się czerwony na twarzy ze wstydu.
-Przepraszam – powiedziałem.
-Skoro pan się źle czuje, to po co pan przychodził dziś na wykłady? Niech pan wraca do domu – polecił. Pokiwałem głową i zacząłem się zbierać do wyjścia.
-A żeby się pan nie nudził, panie Dickinson, to proszę napisać referat na temat Henryka VIII. Na piątek – powiedział. Cudownie.
Dlaczego nie zadał mu tej pracy na następny dzień? To miałoby więcej sensu, biorąc pod uwagę fakt, że to była kara...  
Bo Bruce jest marysójkiem i "specjalnym" studentem!

[Klub profesora Blacka idzie w piątek do teatru, o czym informuje Bruce'a Klaudia, która w ogóle nie jest zazdrosna. Żadne z nich jednak nie wie, kto tak dokładnie jest w owym royal zgromadzeniu profesora]

W piątek pukałem do drzwi gabinetu profesora Black’a. Po chwili otworzył drzwi i przywitał mnie bardzo serdecznie, a ja mu wręczyłem referat. Potem weszliśmy do środka gabinetu, który wręcz zachwycał swoimi rozmiarami. Składał się on z piętra i pół pietra, na które prowadziły schody, znajdujące się oby stronach kondygnacji, na którym to stał okrągły stół, tak żeby wszyscy mogli się dobrze widzieć podczas rozmowy. Na piętrze stały regały z książkami, półki, na których stały zdjęcia w ramkach i różne inne dziwne rzeczy.
Ciekawe, co było na tych zdjęciach, że Brucelinka uznała je za dziwne...
Ale to nie zdjęcia były dziwne, tylko to, co stało tam oprócz nich.



Może była to kolekcja Star Wars?
Zdjęcia też były dziwne, bo przecież stały tam zdjęcia i różne inne dziwne rzeczy.

Gdy ja wszedłem, w gabinecie znajdowało się już dwóch studentów, których widziałem po raz pierwszy na oczy. Po paru chwilach dołączyło do nas jeszcze pięciu studentów, w tym trzy studentki.
Logiczny burdel +20.

Ich też widziałem po razi pierwszy na oczy i vice versa. Profesor przedstawił nas wszystkich sobie nawzajem.
Czterdzieści minut później, wyszliśmy do teatru. Spektakl trwał ponad dwie godziny, a był to „Hamlet”.
Byłam kiedyś na "Hamlecie" w teatrze i głównie zapamiętałam stamtąd Ofelię rzucającą woreczkami na krew, które właśnie wyjęła spod sukienki oraz jej białe skarpetki pokryte czerwoną substancją.
Ach, i przyrodzenie aktora grającego Hamleta.
Ale cichutko.

Gdy się skończył, wtedy profesor zabrał nas do restauracji.
Co więcej, profesor zapłacił za bilety do teatru, tak samo jak i za późną kolację. Ogółem bardzo miło spędziłem czas.
Naprawdę psorek zapłacił za osiem osób (i siebie) za teatr i kolację? Stać go na to? Nie wydaje mi się, żeby profesorowie zarabiali aż tak dużo, żeby móc sobie pozwolić na taki wydatek.
Regularny wydatek, warto podkreślić.
Opuncjo, to jest Wielka Brytania. Bogactwo, hajs i przepych ogarnia każdego, kto tam jest. Poza tym, to i tak nie jest najdziwniejsze zagranie finansowe w opkach, które są analizowane na tym blogu. Pamiętasz koleżanki Dawidzia Kwiatkowskiego, które zapłaciły 5 złotych za taksówkę?
Tak, tylko one jeszcze potem kupiły vansy za 239zł.

Na święta pojechałem do domu, w którym spędziłem tydzień. Ojciec był w dalszym ciągu zły, że studiuję historię, więc atmosfera rodzinnych świąt, nie była taka rodzinna, jak być powinna.

W czerwcu skończyłem pierwszy rok studiów z ocenami bardzo dobrymi (oczywiście; Męska Mary Sue +20) i pierwsze, co zrobiłem, to wróciłem, z uśmiechem od uch do ucha, z powrotem do Chiswick. Liczyłem na to, że już w progu zostanę wyciskany przez dziadka i powitany: „och, mój drogi wnuczku, jakże dawno się nie widzieliśmy. Tak bardzo tęskniłem za tobą. Jak to wspaniale, że masz takie dobre oceny i nie muszę cię z domu wyrzucać!”. Uśmiech spełzł mi z twarzy, gdy tylko wszedłem do holu. Tam czekała na mnie tylko służba, a dziadka ani widu ani słychu, bo został pilnie wezwany do biura. Więc cóż ma teraz począć opuszczonych przez wszystkich, biedny i smutny Bruce?
Tak mi cię szkoda, Brucelinko. Zawsze możesz zacząć płakać i liczyć na to, że dziadziuś się pojawi niedługo.
Mentalność obrażonej dziewczynki w sparklącej spódniczce na szkolnym przedstawieniu.

Kazałem zanieść moje rzeczy do mojego pokoju, a sam poszedłem do biblioteki.
Jakim cudem on tak dobrze sprząta, skoro tutaj wszystko za niego robi służba?

Tam stanąłem przed wielkim oknem i jak idiota, patrzyłem się (siebie patrzyłeś?) przez cały czas w jeden, jebany punkt (dlaczego od razu "jebany". Co ci ten punkt zrobił?) na równiutko skoszonej trawie.
Jak to mówią, człowiek inteligentny zawsze znajdzie sobie jakieś zajęcie. Nie, tego nie uznaję za "zajęcie". To było, jak stwierdził sam Bruce, idiotyczne.

Nie mam pojęcia ile tak stałem, ale w końcu do biblioteki ktoś wszedł. Nie rozpoznałem po krokach, kto to jest, ponieważ gruby dywan tłumił wszystkie odgłosy. Odwróciłem na moment głowę w stronę drzwi. Dziadek. Z powrotem zacząłem podziwiać trawę na zewnątrz.
-Jesteś na mnie zły, prawda? – zapytał, czy raczej stwierdził fakt. Nic nie odpowiedziałem.
-Jesteś – powiedział sam do siebie. – Posłuchaj, Bruce, przepraszam, ze na ciebie nie czekałem z otwartymi ramionami. Niestety moja maszyna produkująca otwarte ramiona się zepsuła i musiałem kupić nową. No sorry, bro, nic nie mogłem z tym zrobić. Naprawdę bardzo mi głupio i przykro z tego powodu. Tym bardziej, że tak dawno się nie widzieliśmy. – Cisza. Potem znów zaczął mówić: - Mówiłem im, żeby dziś mi głowy żadną pracy głowy nie zawracać głowy, ale niestety dzisiejszy problem, musiałem rozwiązać osobiście – wytłumaczył. I znowu cisza.
Ty masz lat siedem czy dziewiętnaście? Ogarnij się, Bruce. Niektórzy muszą pracować, żebyś mógł sobie studiować i kupować wszystko, o czym tylko zamarzysz.
Męska Mary Sue +50.

-Przepraszam cię najmocniej na świecie – powiedział. Już nie byłem zły, więc uścisnąłem go z całej siły.
-Cieszę się, że cię widzę – powiedziałem.
Obrażona siedmiolatka też by się tak zachowała.

-Ja taż się cieszę, że cię w końcu widzę. I gratuluje świetnych wyników w nauce – pogratulował. - Co to za szczęście, że nie muszę cię wyrzucać z rodziny!
-Dziękuję – odparłem.
-Jesteś głodny?
-Nie, jadłem, zanim tu przyjechałem.
-To więc siadaj i opowiadaj, jak ci ostatnio żyło – powiedział. Usiedliśmy w fotelach, przy kominku, w którym to w zimie się pali, i zacząłem mu wszystko opowiadać.

Przez następne dni, nic nie robiłem poza nic nie robieniem (ten fragment będę cytować do końca życia), aż w końcu dziadek powiedział mi, ze wybiera się z Felixem, Tamarą i Alicją na Safari i się zapytał (was! Was zapytał, nie siebie!), czy nie chciałbym do nich dołączyć razem z Klaudią i Erykiem. Od razu pobiegłem do nich zadzwonić i się zapytać, co o tym sądzą. Oczywiście chcieli lecieć. A więc lecimy na Safari.

Cztery dni później jechaliśmy jeepami do miejsca naszego obozowiska. Mieliśmy mieszkać w dwóch ogromnych namiotach. Dziadek ze swoją paczką w jednym, a ja z ze swoją paczką w drugim.
Dziadek się nie bał dzikich seksów w namiocie, w którym miało spać dwóch dziewiętnastolatków i jedna dziewiętnastolatka?
Z Brucelinką? Kto by ją chciał? Jest najlepszym środkiem antykoncepcyjnym na świecie!

Czas spędzaliśmy na jeżdżeniu jeepami po różnych okolicach, oglądaniu z pewnej odległości dzikich zwierząt.

A któregoś dnia, ja, dziadek i Felix wybraliśmy się zapolować na lwy.
To jest w ogóle legalne?
Jak masz dużo pieniędzy, to wszystko jest legalne.

Pojechaliśmy jednym jeepem, do którego wrzuciliśmy sztucery i naboje, a następnie ruszyliśmy w drogę. Lwy znaleźliśmy jakąś godzinie drogi od obozowiska, przy wodopoju. Były to dwa dorosłe samce, z bardzo gęstymi grzywami, które wylegiwały się w słońcu na kamieniach.
Samochód zostaliśmy jakieś trzysta metrów od nich, wzięliśmy broń i ruszyliśmy powoli w ich stronę. W odległości jakichś piętnastu metrów od lwów, zatrzymaliśmy się i kucnęliśmy w wysokiej trawie.
-Dobra – zaczął Felix – Karol, ty i ja bierzemy się za tego co leży na łapach, a Bruce za tego drugiego...
-Co? – przerwałem – Ja sam na lwa?
-Przecież cztery lata temu zabiłeś jednego lwa – odpowiedział dziadek.
-Tak, o mało przy tym nie zginąłem – Nigdy tego nie zapomnę, jak na otwartej przestrzeni biegł w moim kierunku lew. Dziadek i Felix stali daleko za mną. Specjalnie tak zrobili, chcieli się przekonać czy dam sobie radę w przerażeniem. Myślałem wtedy, że zginę.
To było skrajnie nieodpowiedzialne ze strony dziadka i Felixa. A co, jeśliby Bruce nie dał sobie rady? Czy to wtedy też byłoby takie zabawne? Dla Bruce'a pewnie nie.

-W razie czego ci pomożemy – powiedział Eryk. Tam samo jak cztery lata temu?
-Dobra – zaczął na nowo – Zajmijmy najlepsze pozycje do strzału i na mój znak kończymy ich żywot – zarządził. Nikt się nie sprzeciwił.  
Nie wiedziałem, że kiedykolwiek się o to spytam, ale: GDZIE BYŁ, KURWA, GREENPEACE, BY ROZSTRZELAĆ TYCH KUTASIARZY?
Ej. To opko mnie dołuje, bo zabijają bezbronne zwierzęta. I to nawet nie w celu przerzedzenia gatunku, bo lwów i tak jest mało. Skąd Ałtoreczka w ogóle wzięła tak idiotyczny pomysł? Ile ona ma lat? Kto jej powiedział, że można ot tak polować sobie na objęte ochroną zwierzęta?
CZEKAM NA WYJAŚNIENIA HĘ 

Przesunąłem się na lewo od dziadka i Felixa, a potem podszedłem parę kroków w kierunku lwów. Mój leżał na boku. Z każdą chwilą stresowałem się coraz bardziej, więc coraz bardziej szarzał mi obraz przed oczami. W końcu Felix krzyknął: „Teraz!”. Wtedy poderwałem się do góry i korzystając z tego, że tak świetnie widzę, wycelowałem wprost w serce lwa, po czym oddałem dwa strzały.
Parę dni później, ja, Klaudia i Eryk wróciliśmy do Anglii i zostaliśmy przez parę dni u mnie w domu. Dziadek i reszta jeszcze zostali w Afryce na parę dni, a potem polecieli na Bahamy do willi dziadka.
W sierpniu Klaudia zaprosiła nas do rezydencji swoich rodziców w Beverly Hills. Prawie codziennie wyprawialiśmy tam imprezy. Więc jeszcze dobrze nie wytrzeźwieliśmy po jednej zabawie, a tu już następna się szykowała. Balangowaliśmy tak przez półtora miesiąca.
W trójkę? Czy może zaprosili do siebie jakichś randomowych beverlyhillczan?

Potem trzeba było przystopować, bo zbliżał się październik i następny rok studiów.

 ROZDZIAŁ 3

„Nieoczekiwany zwrot akcji”
 
1979

Na trzecim roku studiów o mało co nie dostałem zawału. Wbrew wszystkim przypuszczeniom nie było to spowodowane zawałem nauki, lecz nowym przedmiotem, jakim była wiedza o kulturze, a konkretniej nowym profesorem, który uczył tego przedmiotu. Nazywał się on Hieronim Sadler. Nie wiadomo było o nim absolutnie nic. Kim jest, gdzie mieszka, skąd pochodzi.
A na co im ta wiedza? Mają takie informacje o każdym innym wykładowcy?
Akurat w moim środowisku stalking jest bardzo rozpowszechniony. Do tego stopnia, że naprawdę wiemy różne dziwne rzeczy... o różnych dziwnych ludziach.

Nawet nikt nie wiedział, gdzie jest gabinet. Przyciągał uwagę też tym, że był przeraźliwe blady.
Wampir? A miało być zwykłe opowiadanie o muzykach... *wzdycha z rezygnacją*
Pytanie brzmi, czy sparklił.

Gdyby nie to, że zajęcia kończyły się po dwudziestej drugiej, to zapewne każdy wziął go by za kogoś, kto ma swoje dziwactwa. No ale niestety tak nie było.
Nie rozumiem tego fragmentu.
Normalnie, każdy normalny wykładowca kończy swoje zajęcia o 22, inaczej jest dziwakiem.

Przez pierwsze dwa miesiące, gdy wracaliśmy z jego wykładów, nikt, ani mnie, ani Klaudii, nie zaczepiał. Sytuacja uległa zmianie na początku grudnia.

[Brucelinka i Klaudia wracają do domu w dziesięciostopniowym mrozie, kiedy nagle pojawia się trzech "dryblasów" wyglądających na skinheadów. Żądają pieniędzy, ale nasi boCHaterowie ich nie mają. Zaczyna się walka. Bruce ujawnia swoje tajemnicze zdolności (nikt nie wie, jakie, ale my obstawiamy adrenalinę), dzięki czemu nie przegrywa tak od razu. Skini grożą, że zaatakują Klaudię, na co Bruce nie może pozwolić.]

-ZOSTAW JĄ! – wrzasnąłem i walnąłem go w żebra, a on mnie w nos, z którego polała się krew. Potem znów wylądowałem na ziemi, z tą różnicą, że teraz dwójka napastników, kopała mnie w brzuch i w żebra. Myślałem wtedy, że to mój koniec. Nic nie wskazywało na to, że wyjdę z tego cało.
Znowu? Czy wszyscy chcą zabić Brucelinkę w tym opku? W tym tempie umrze jeszcze przed swoją pierwszą płytą z Iron Maiden...

Ale po chwili nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. W oddali błysnęły dwa reflektory, które z dużą prędkością zbliżały się w naszą stroną. Gdy zatrzymał się obok nas, wyskoczyło z niego dwóch policjantów.
Bo oczywiście wiedzieli, żeby się pojawić tu akurat w tym momencie.
Jak w każdym szanującym się opeczku. 

-Hej, zostawcie go! – krzyknął jeden z nich, wyciągając pistolet. Skini zaczęli uciekać. Policjant uklęknął obok mnie.
-Nic ci nie jest, chłopcze? – zapytał troskliwym głosem.
Yaoi???

A wyglądam na takiego, któremu nic by nie było? Za każdym razem, gdy brałem oddech, odnosiłem wrażenie, jakby ktoś wbijał mi tysiące rozżarzonych igieł w płuca.
Och, rozumiem, że wszyscy mają skakać dookoła biednej Brucelinki i jej okaleczonego, nieskalanego dotychczas bladego ciałka?
 
-Jakoś żyję – wychrypiałem i z trudnością podniosłem się na klęczki, po czym sięgnąłem po penisa Uroczego Pana Policjanta, jednak z reguły nudzę się w czasie robienia lodzika, więc zacząłem zaczepiać najbliżej mnie lezący zeszyt. Jak on mógł sobie beztrosko chodzić po takiej sytuacji? Wtedy Klaudia i policjanci rzucili mi się do pomocy, i pozbierali wszystko, co leżało na ziemi. Potem jeden z policjantów pomógł mi wstać.
Hehe.
  
-Gdzie mieszkacie? – zapytał. Cały czas wspierałem się na nim, bo inaczej bym nie ustał na nogach.
-Tu niedaleko – odpowiedziała Klaudia.
-Pomożemy wam tam dojść. Bo raczej sam nie dasz sobie rady, prawda, chłopcze? – zwrócił się do mnie. Pokiwałem głową w odpowiedzi, bo nie miałem siły nic mówić.
Hehe.
  
Piętnaście minut później, siedziałem na kanapie w salonie, a Klaudia opowiadała Erykowi co się stało. Obudziliśmy go. Na początku pojawił się w salonie cały wściekły, ale gdy zobaczył policjantów, złość ustąpiła miejscu przerażeniu.
"O nie, odkryli moje tajne zapasy koki i dwie dziwki w piwnicy!", myślał przerażony Eryk. "Jak ja to wytłumaczę rodzicom?".

Następnego dnia poszedłem do lekarza, ponieważ gdy się obudziłem, miałem spuchnięta żebra.
Spuchniętą zebrę?
  
 
Wystraszyłem się, że mogą być złamane, ale okazało się, że dwa żebra są pęknięte. Lekarz kazał mi leżeć w łóżku, co najmniej przez tydzień.
-I co? – zapytała Klaudia, gdy wróciłem do domu. – Powiesz dziadkowi, że napadli na ciebie i masz pęknięte żebra? Inaczej jak wytłumaczysz, w razie czego, że nie chodzisz na uczelnię? – zapytała. Cóż, chodziło o to, że dziadek co raz częściej zdzwonił do profesora Black’a. Nawet nie wiem, po co. Dowiedziałem się o telefonach, gdy dwa tygodnie temu dziadek do mnie zdzwonił z pytaniem, dlaczego nie było mnie na wykładach. Gdy się go zapytałem, skąd on to wie, to powiedział, że dzwonił do profesora, ale nie powiedział, po co dzwonił.
Jak jesteś przyjacielem lub członkiem rodziny Merysujki (w tym Męskiej Marysujki) nie możesz mieć tajemnic ani życia prywatnego. Wszystko, co robisz, należy do niej/jego i tylko do niej. Nie uczyli cię tego w Szkole dla Krewnych i Znajomych Marysujek, dziadziusiu?

-Powiem, że się przeziębiłem – odpowiedziałem. – [Eryk] Nie chce mu mówić prawdy. To było zbyt upokarzające dla mnie.
-Dla kogo by nie było? – zapytał sam siebie Eryk. - Jeszcze dziadek cię wyrzuci z rodziny - powiedział z westchnięciem. - Ja bym wyrzucił, ale wiesz, to słowo dziadka w twojej rodzinie jest święte, nie moje.
Klaudia wykrakała, i trzy dni później zadzwonił do mnie dziadek.
-Nie chodzisz na uczelnię – przywitał się. Ton jego głosu wskazywał, że jest zły.


-Chory jestem – odpowiedziałem, siląc się w przy tym, żeby mój głos zabrzmiał, jak na kogoś chorego przystało.
-Tak?
-Tak. Powiedz mi w końcu, dlaczego tak często, dzwonisz do profesora? - zapytałem.
Mówiłam. Jest Mary Sue, nie ma tajemnic. Albo, cóż, obrazi się, jak na siedmiolatkę przystało.

-A co cię to interesuję?! – krzyknął, a mnie zatkało całkowicie. – Czy ja się ciebie pytam, dlaczego często wydzwaniasz do jednej osoby?! Dzwonię, bo mam powody! – I się rozłączył. Ja byłem w ciężkim szoku, że tak mnie potraktował, ale po chwili zrobiło mi się przykro z tego powodu. Jeżeli był na kogoś wściekły, to nie musiał wyładowywać się na mnie. Tym bardziej, że nigdy tego nie robił.
*wzdycha* To było aż za bardzo przewidywalne.

Zadzwonił do mnie trzy godzinny później, przepraszając mnie, przez następne pięć minut, że mnie tak potratował. 
Staranował go.
Dziadziuś-badboy płaszczy się tylko i wyłącznie przed wnusiem.


W styczniu, gdy tylko wróciłem po przerwie świątecznej na uczelnię, obrałem sobie za punkt honoru, żeby dowiedzieć się co nie co, o profesorze Sadlerze. Kim jest? Dlaczego zajęcia, kończą się tak późno? Wpadłem na pomysł śledzenia go, po zajęciach.
Może będzie yaoi? *pyta z nadzieją* Temu opku przydałaby się jakaś akcja...
Harry/tajemniczy Snape ship? ^^

Podzieliłem się tym pomysłem z Klaudią. W końcu, ją też, po części dotyczy ta sprawa.
-Zwariowałeś do reszty, prawda? – zapytała. Popatrzyłem na nią zdziwiony. – Chcesz śledzić wykładowcę?
-Po pierwsze, nie zwariowałem. Po drugie, tak. Chcę go śledzić. Klaudia, zostałem poniżony, i miałem pęknięte żebra. Jak nie dowiem się, kim jest ten facet, to chyba oszaleję. – powiedziałem. Na chwilę, zapadła między nami cisza. Wokół panował hałas, bo byliśmy za stołówce.
Cisza i hałas jednocześnie. Naucz mnie swych zdolności, o Marysujko Wszechpotężna!
(W zamian nauczę cię używania przecinków, co? Czy to brzmi uczciwie dla ciebie?)

[Klaudia zgadza się iść z Brucelinką, ale chce czekać do wiosny lub lata, na co Męska Mary Sue nie może pozwolić. Chce to zrobić już po najbliższych zajęciach. Klaudia się boi i ciągle zmienia zdanie, ale ostatecznie postanawia iść z nim. Gadają i gadają, robi się coraz nudniej. Po skończonych wykładach śledzą profesora.]

Szliśmy za nim i szliśmy, a w pewnym momencie, ku naszemu zdziwieniu (czy też przerażeniu), zorientowaliśmy się, że idziemy w kierunku cmentarza.
Błagam, niech okaże się, że on chciał tylko położyć kwiaty i zapalić znicz na grobie zmarłej żony. Błagam. Zero wampiryzmu, zero zombie.
Denerwuje mnie postać Klaudii. Jest taka typowa. Od tej pory jej wypowiedzi będą traktowane KURWO-skryptem.

-Nie podoba mi się to, kurwa – szepnęła do mojego ucha Klaudia.
-Mi też nie. Ale teraz się stąd nie wycofam – odpowiedziałem. A poza tym, to że facet idzie w kierunku cmentarza, jeszcze o niczym nie świadczy.
Parę minut później profesor przeszedł przez bramę cmentarza, i szedł oświetloną, główną alejką cmentarną. A my mieliśmy dylemat – wejść czy nie?
-Ja tam, kurwa, nie wejdę – pisnęła Klaudia.
-Ja też – odparłem. Przynajmniej na razie. Zza ogrodzenia, obserwowaliśmy gdzież to nas profesor zmierza. Wszedł do jednej z krypt. Zapamiętałem, której.
-Może jakiś krewny tam leży – powiedziałem.
-Tak, Hrabia Drakula Boski Edzio – odpowiedziała sarkastycznie. – I co? Będziemy tak tu teraz, kurwa, sterczeć.
- Niesamowite, czytasz mi w myślach – mruknąłem.
Pół godziny później dalej staliśmy w tym samym miejscu.
-Bruce, proszę, kurwa, wracajmy – powiedziała błagalnie Klaudia. Trzęsła się z zima. Ja zresztą też.
- Dobrze, wracajmy. Ale jutro tu wrócę – oznajmiałem.
-W dzień to i ja mogę, kurwa, przyjść.

Dziś, ja i Klaudia, mieliśmy zacząć wykłady o jedenastej, więc mieliśmy czas, żeby pójść do krypty na cmentarzu. Byliśmy tam, parę minut po ósmej.
Krypta była rozmiarów przeciętnej krypty.
A moje mieszkanie jest rozmiarów przeciętnego mieszkania.
Jakie to przeciętne i mało merysójkowe.

Na środku stał kamienny sarkofag, a po bokach na ścianach wisiały nie zapalone pochodnie. Ogółem było tu ciemno, brudno i zimno. Jedyne światło dawały otwarte drzwi do krypty. Nie było tu jakichkolwiek śladów bytności człowieka.
-No nie wierzę – powiedziałem, cały zbulwersowany.
-Wyjąłeś mi to, kurwa, z ust – odparła Klaudia, rozglądając się wokół. Czułem, że tu musiało coś być. Właśnie w takim momencie, przydałoby się, żebym był przerażony lub wkurwiony, by mieć wyostrzone zmysły i wszystko świetnie widzieć. No cóż – pech.
To się nazywa... adrenalina?

-I co teraz, kurwa? – zapytała Klaudia. Zbyłem jej pytanie milczeniem i oparłem się o sarkofag, który nagle zaczął się przesuwać pod moim ciężarem. Pod nim znajdowała się kamienna płyta, z umieszczoną po środku zapadką.
-A to co? – zapytałem i uklęknąłem, by się lepiej przyjrzeć. – Podnieść to czy nie?
-No jasne. Najwyżej wylecą stamtąd, kurwa, nietoperze – mruknęła w odpowiedzi. Spojrzałem na nią.
-Ty mnie olewasz czy mi się zdaje?
-Chyba jednak, kurwa, zdaje – odpowiedziała. Wzruszyłem ramionami, a następnie chwyciłem za zapadkę i chciałem podnieść płytę. Z równym powodzeniem, mógłbym próbować podnieść słonia. Teraz znowu przydałoby się, żeby moje zmysły zostały wyostrzone, co dałoby by mi także większą siłę. Jednak po wielu stęknięciach, sapaniach i licznych przekleństwach, udało mi się przesunąć płytę. A teraz wystawcie mi pomnik.
Pewnie. Już lecę. Może jeszcze frytki do tego?
Męska Mary Sue +50 

Pod płytą znajdowały się schody, które zapewne prowadziły dalej w głąb. My tylko widzieliśmy pierwsze cztery stopnie, bo reszta ginęła w nieprzeniknionym mroku.
-Chcesz tam, kurwa, zejść? – zapytała Klaudia.
-Przecież po to tu jestem – odpowiedziałem. Wziąłem jedną z wiszących na ścianie pochodni i zapaliłem ją jak zrobiłaby to zapalniczka, którą miałem w kieszeni.
-Idziesz ze mną? – zapytałem, stając na pierwszym stopniu.
-Pewnie. W razie, kurwa, czego, będę miała się za co schować – odpowiedziała, posyłając mi jeden ze swoich uśmiechów. Ja skwitowałem to kwaśnym uśmiechem.
Schody, po których schodziliśmy, były dosyć strome, a na dole znaleźliśmy się szybciej, niż się spodziewałem.
Omiotłem pomieszczenie światłem pochodni. Tego nie spodziewałem się zobaczyć. Nie parę metrów pod ziemię i to jeszcze na cmentarzu.
Czyli schody spodziewał się zobaczyć, tak?

Po lewo stał kominek, z gotowym do palenia paleniskiem, a przed nim fotel obity czerwonym atłasem. Po prawej, pod ścianą stał mały stolik i jedno krzesło. Wrzuciłem pochodnię do kominka, i po chwili drewno w środku zajęło się ogniem, a my mogliśmy zobaczyć pomieszczenie w całej swej okazałości.
Jak jest palenisko, musi i być komin na zewnątrz. Nikogo nie dziwi unoszący się dym nad cmentarzem?
Drewno w świecie Ałtoreczek nie potrzebuje żadnego materiału łatwopalnego. Tak po prostu rzucasz iskrę i bach! - ogień gotowy. Ktoś tu chyba nigdy nie próbował rozpalać kominka zimą.

Było ono średnich rozmiarów, powiedziałbym nawet, że mniej niż średnich.
Znowu to samo. Średnie rozmiary mogą oznaczać zarówno 10m kw., jak i 50m kw. Nie wiem, jak wy, ale ja widzę różnicę.

Pod ścianą, naprzeciwko nas, stała długa i masywna dębowa skrzynie, a obok niej po lewej, stał mały regał z książkami. Poza tym nic więcej tu nie było.
-Co to ma, kurwa, być? – wykrztusiła w końcu z siebie, Klaudia.
-Też chciałbym wiedzieć – odpowiedziałem. – To nie do wiary. Tu ktoś musi przebywać. Inaczej, po by były tu te wszystkie rzeczy i szyb wentylacyjny, czy raczej komin?
-Masz rację. W dodatku to nie wygląda na kryjówkę jakiegoś, kurwa, psychopaty – dodała. - We wszystkich kryjówkach psychopatów, w których byłam, wszystkie ściany obklejone były plakatami Kucyków Pony, a na środku stał domek z lalkami Barbie.
-No masz rację. Tu na pewno przychodzi Sadler – powiedziałem. Mój wzrok przykuła skrzynia stojąca pod ścianą.
-Sprawdzimy co tam jest? – zapytałem.
-No nie wiem, Bruce. Mam, kurwa, złe przeczucia co do tego – odpowiedziała powoli, ważąc każde słowo.
-A co może być tam, takiego strasznego? – zapytałem lekceważąco. Nie takiej odpowiedzi się po niej spodziewałem.
-Przecież w końcu tu jesteśmy – żeby się dowiedzieć czegoś o Sadlerze. Jak mniemam, to jest jego...oaza spokoju – powiedziałem, podchodząc do skrzyni. Podniosłem do góry klapę. Tego widoku też się nie spodziewałem.
-Klaudia, tu jest trumna – powiedziałem, a ciarki przeszły mi po plecach. Nie spodobało mi się to.
-Zamknij, kurwa, skrzynię i spieprzajmy stąd – syknęła. Gdybym kierował się rozumem, a nie emocjami, pewnie bym tak zrobił. Ale ciekawość wzięła nade mną górę. Otworzyłem trumnę.
-BOŻE PRZENAJSWIĘTSZY! – wrzasnąłem. W środku leżał profesor Hieronim Sadler. Otworzył szeroko oczy, gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej i złapał mnie za klapę płaszcza. Klaudia wydarła się tak przeraźliwe, że chyba wszystkich nieboszczyków na cmentarzu obudziła.
-ZOSTAW MNIE! – wydarłem się. Nie zostawił. Ponad to wysunął kły. Wrzasnąłem po raz kolejny i zacząłem się szarpać. W końcu udało mi się wyswobodzić z płaszcza, który został w ręce profesora – wampira.
*wzdycha z rezygnacją*
Jakie to ubogie...
To opko coraz bardziej schodzi na psy, nie?

Biegnąc w kierunku wyjścia, złapałem Klaudię za rękę.
Gdy wbiegliśmy już do krypty, wtedy szybko zasunąłem kamienną płytę i nasunąłem na nią sarkofag. Potem wybiegliśmy z krypty, uprzednio zamykając drzwi i zaczęliśmy biec przed siebie jak szaleni.
Po ponad pięciu minutach, szaleńczego biegu zatrzymaliśmy się, by zaczerpnąć oddech. Wtedy też moje wyostrzone zmysły i siła, uszły ze mnie, bo zacząłem się uspokajać. A chwilę potem, zacząłem się telepać z zima. Miałem na sobie tylko sweter, a to marna ochrona przy minusowej temperaturze. 
-T-t-to był w-wampir – wyjąkałem.
-Niemożliwe, kurwa – odpowiedziała, drżącym głosem.
-Czyżby? A przed chwilą widziałaś aktora, grającego wampira – zironizowałem.
-A ty wszystko, kurwa, ironizuj od razu! – krzyknęła. Popatrzyłem na nią zdziwiony.
-Spoko. Będę wszystko ironizować. Przepraszam – powiedziałem. Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Potem ja się odezwałem pierwszy:
-Są tacy jak ja, więc dlaczego nie miało by być wampirów? – zapytałem. Tacy jak ja. Miałem nadzieję, że tacy ludzie są.
Chyba pominęłam fragment opisujący dokładnie odkrycie swoich super-zdolności przez Brucelinkę. Pewnie go przespałam. Na czym one dokładnie polegają, skąd się biorą, dlaczego i od kiedy on je w ogóle ma?
Męska Mary Sue +50 za super-zdolności

-Bruce, ale ty nie śpisz w dzień w trumnie, ani nie pijasz krwi. Tylko, kurwa, twoje zmysły reagują na skrajne emocje – odpowiedziała.
-Okej, ale jakby się nie patrzyć nie jestem zwyczajnym człowiekiem. Powiedziałbym bardziej, że jestem nadczłowiekiem, lub kimś nadnaturalnym.
Oczywiście! Nasz zawsze najlepszy i kochany Marysujek. Męska Mary Sue +20.
Tak! Nasz bohater jest nazistą!


To samo jest z profesorem Sadlerem. Tylko, że on jest wampirem, ale to nie oznacza, że nawzajem się wykluczamy z...z jakiegoś świata nadnaturalnego – powiedziałem.
-Tak, kurwa, racja – zgodziła się. – Ale wampir-wykładowca? Myślisz, że profesor, kurwa, Black wie o tym?
-Hm, zapewne tak. Sądzę, że fakt bycia wampirem trudno zataić, przed kimś kto ci daje pracę – odpowiedziałem. – Ale wiesz, zastanawia mnie jedno. No bo patrz, wampiry żywią się krwią ludzi, więc czyżby profesor Black nie bał się, że profesor Sadler może zaatakować jakiegoś ze studentów lub jakiegoś innego wykładowcę?
-Dobre pytanie, kurwa – zgodziła się.
To są naprawdę wszystkie problemy, jakie oni widzą w tej sytuacji? Ja widzę jeszcze co najmniej z dziesięć. Skąd pewność, że psorek jest akurat wampirem, a nie po prostu osobnikiem, którego nie stać na mieszkanie (stąd krypta) lubującym się w starych horrorach (stąd trumna) i chcącym po prostu nastraszyć swoich studentów (stąd kły)? Jeśli jest wampirem, skąd pewność, że pija ludzką krew? Może on jest wegetarianinem, jak ukochany przez wszystkich Boski Edzio?
Nie jest, bo nie sparkli. Tylko spełniający warunki na bycie Edziem mogą sparklić.
Kogo/co pija, jeśli nie studentów? Skąd pewność, że Black o tym wie? Nie wydaje mi się, żeby to było aż tak trudne do ukrycia. Jeśli wie, to dlaczego pozwolił mu pracować na uczelni (bez względu na to, czy jest bezdomnym miłośnikiem kina, czy krwiożerczą bestią)? Dlaczego nasi boCHaterowie się już nie boją ataku ze strony Sadlera? Przyjęli to po prostu do wiadomości i wrócili do codzienności?
- Nasz wykładowca jest wampirem.
- Haha, lol.
- Ciekawe, czy kogoś wypił.
- No. Wracajmy do domu, bo Eryk czeka.
- Spoko.

Następnego dnia wieczorem, zostałem wezwany do gabinetu profesora gabinetu Black’a gabinetu. Szedłem tam z wnętrznościami związanymi w supeł i z wielką gulą w gardle.
Z tego opisu jasno wynika, że może mieć drobne problemy z oddychaniem. Czy też, ogólnie, przeżyciem.
 
Bałem się jak cholera, że dowiedział się o moim odkryciu i będę miał przez to problemy.
-Dobry wieczór, panie profesorze – Zacząłem już od progu. – Wzywał mnie pan.
-Dobry wieczór, Bruce – odpowiedział. Nie był za szczęśliwy. – Owszem, wzywałem cię – Wstał zza biurka i powoli je obszedł, po czym oparł się o nie tyłem.
-Powiedz mi – zaczął: - po co poszliście wczoraj z Klaudią do tej krypty? – zapytał. Wnętrzności momentalnie podjechały mi do góry. A jednak wie. I od czego mam zacząć? Najlepiej od początku.
-A skąd profesor...? – zacząłem, ale gestem dłoni mi przerwał.
-To ja tu zadaję pytania.
-A więc tak – zacząłem: - Wie pan profesor, co mnie spotkało na początku grudnia. Wtedy obrałem sobie za mój cel, dowiedzieć się czegoś o profesorze Sadlerze. Przedwczoraj wpadłem na pomysł, żeby go śledzić. Resztę już pan zna.
-Tak, znam – potwierdził. – Profesor Sadler mi wszystko opowiedział – powiedział. Otwarłem usta, żeby zadać pytanie, ale znowu kazał mi milczeć.
-Nie zadawaj sobie trudu z zadaniem pytania. Wiem, o co chcesz zapytać. Czy wiem, że profesor Sadler jest wampirem i czy zdaję sobie sprawę z pewnego zagrożenia płynącego z tego, że jest wykładowcą? Tak wiem, i tak, zdaję sobie sprawę i biorę za niego pełną odpowiedzialność. Sam jestem wampirem i urządzamy sobie czasem uczty z... cóż, studentów. Trzeba czerpać korzyści z pracy, jak to mówią.
Wtedy też wszedł ten, o którym była tu mowa.
Szkoda, że psorek jest wampirem, a nie wilkołakiem. Powiedziałabym wtedy: "O wilku mowa" i wszyscy uznaliby mnie za najśmieszniejszą osobę w towarzystwie...

Myślałem, że zawału dostanę. W ręce (zawał? On już zdecydowanie nie powinien żyć.) trzymał mój płaszcz.
-Powiedziałeś mu, Aleksandrze? – zapytał i podszedł parę kroków w moją stronę, a ja się cofnąłem do tyłu.
-Oczywiście, Hieronimie.
-To świetnie – odpowiedział i znowu spojrzał na mnie i podszedł kilka kroków. Znowu się cofnąłem.
-Nie bój się, to nie będzie bolało. Tylko jedno malutkie ukłucie... – powiedział uspakajająco. – Nie mam zamiaru wypijać ci krwi. Gdyby tak było, to nie pchałbym się na posadę wykładowcy. A, i tak na przyszłość, Bruce. Nie zaglądaj więcej do trumny śpiącego wampira. To był cud, że niż skręciłem ci karku. Masz szczęście, że złapałem cię za płaszcz. A, właśnie – powiedział i podał mi moją własność.
-Dziękuję. I bardzo przepraszamy za zakłócenie, yyyyy, spoczynku – przeprosiłem.
-Już dobrze. Na twoim miejscu też chciałbym się dowiedzieć co nie co, o osobie, przez którą miałem popękane żebra.
To prof. Sadler był jednym ze skinów, którzy zaatakowali Brucelinkę? Zaczynam się gubić w tym opku.
Przecież to jest jasne, że każdy skin jest wampirem. Widzieliście kiedyś skina w dzień?

Tak więc, sprawa zagadkowej osoby profesora Sadlera została rozwiązana. Przynajmniej dla mnie i dla Klaudii.
Ja jestem przerażona. Myślałam, że z tym wampirem to będzie taki słaby żarcik-kosmonaucik ze strony Ałtoreczki, ale widocznie ta traktuje "Zmierzch"... zbyt poważnie.
I po prostu to, wybaczcie za kolokwializm, olali? Nasz nauczyciel jest wampirem. Spoko. Bywa. To przecież nic dziwnego.

 
Listopad 1980
 
Tak więc, nadszedł czwarty i ostatni rok moich studiów na Oxfordzie.
Kto wtedy płacił za mieszkanie? Nie wiem, czy pamiętacie, ale Bruce płacił za pierwszy rok, potem Klaudia i Eryk za dwa następne. Kto więc płaci teraz? A może była promocja - wynajmij mieszkanie na trzy lata, a czwarty dostaniesz gratis?

Nie będę tu podsumowywał spędzonych tu lat, bo to nie jest odpowiedni miesiąc na to.
Ja tam nie mam nic do listopada.
Ty nie, ale może chciał zostać listonoszem i zawsze pukał dwa razy, a listy mu opadały zdradziecko?

Chcę tylko na początku wspomnieć o jednej ważnej rzeczy, o której wcześniej nie wspominałem. Mianowicie chodzi o moje doświadczenie jako wokalisty i frontmana w zespole. Przez okres studiów nabrałem bardzo dużo doświadczenia w tej dziedzinie.
W listopadzie też po raz pierwszy w akcji zobaczyłem Iron Maiden. Więc moim następnym celem było granie w tym zespole.
No nie wiem, to takie logiczne? Wydaje mi się, że kiedy ja lubię jakiś zespół, w którym występuje wokalistka, to nie mam od razu ochoty jej stamtąd wykopać i wcisnąć się na to miejsce, bo taki mam kaprys.
Ale ja nie jestem przecież Brucelinką.
 
Ale do rzeczy, na koncert pojechałem oczywiście z Klaudią i z Erykiem, a także z Zackiem, Denisem i Dylanem. Pamiętacie? To ci, z którymi pojechaliśmy na koncert AC/DC, cztery lata temu. Ponad to, założyli w trójkę zespół i zaprosili mnie do niego. Oczywiście jako wokalistę. Potem znaleźli jeszcze takiego Nathana, który grał na drugiej gitarze. Zespół nazywał się Styx.
TEN Styx? (x) Jak odchodzimy od rzeczywistości, to po całości, tak?

Znów odszedłem od tematu koncertu... 
Miał odbyć się w Londynie,
W Londynie w listopadzie 1980r. nie odbył się żaden koncert Iron Maiden. Jasne, rozumiem, fanfiction, ale można by zadbać o takie szczegóły, zwłaszcza, że Ironsi grali w Londynie w grudniu tego roku (x).

więc byliśmy tam, na tyle wcześnie, żeby zająć miejsca pod samymi barierkami. Eryk był kompletnie pijany.
Więc, stoimy pod tą barierką i czekamy za zespół (na tamtym etapie nie miałem pojęcia jak nazywają się muzycy). No i wtedy, nie wiadomo w jakim celu, na scenę wyszedł jeden z gitarzystów. Skąd wiedziałem, że to gitarzysta? Bo jestem Męskim Marysujkiem. Bo miał gitarę na ramieniu.
Gratulujemy odkrycia! *wręcza Brucelince Order Miss Obvious i przekłada turkusową szarfę przez jej royal tułów*.
 
Dosyć śmiesznie wyglądał ten gitarzysta. Miał twarz jak księżyc w pełni.
Co to w ogóle oznacza? Czy on wyglądał tak?
 
 
-Hahaha – zaśmiał się Eryk. – Patrzcie na jego twarz! – zawołał. – EJ TY! – wrzasnął w kierunku gitarzysty. Niesamowite, ale ten go usłyszał. – WODZU APACZÓW! CO TY ROBISZ TU, W LONDYNIE?! WRACAJ PĘDZIĆ BYDŁO!
-Eryk, kurwa, debilu! Pojebało cię?! – krzyknęła Klaudia i trzepnęła go w głowę. Nie tylko jej się to nie spodobało. Mnie i gitarzyście także, który to położył gitarę i zeskoczył ze sceny, po czym podszedł do nas.
-Jakiś problem?! – zapytał wyzywającą go na średniowieczny pojedynek dwoma nagimi mieczami Klaudię. Aha, chyba muszę uratować sytuację. Więc, nim Eryk zdążył coś odpowiedzieć głupiego, ja go uprzedziłem.
-Bardzo przepraszamy za niego. To student prawa na czwartym roku, oni tak mają – powiedziałem, po czym dodałem: - W dodatku najebany jak ruski czołg.
Gitarzysta przypatrzył mi się uważnie, potem Klaudii i Erykowi.
-Wy w trójkę jesteście studentami? – zapytał.
-Tak. Ja jestem Bruce, to Klaudia, a ten pijak to Eryk – przedstawiłem nas.
A co go to obchodzi?
 
Po jego mnie wywnioskowałem, że był już udobruchany.
- Ty %$%@^, ^@&^@*(!!!!!!! - wrzasnął Eryk.
- Sorki, to najebany student - wytłumaczyła szybko Brucelinka.
- Oooch... - Gitarzystę zdecydowanie to rozczuliło. - Jakie to słodziutkie.
LET'S FUCK LOGIC TOGETHER, Ałtoreczko!
 
-Ja jestem Dave. A, i żeby nie było, nie jestem jakimś Indianinem, OK. ? Powiedzcie mu o tym fakcie, jak już będzie trzeźwy – polecił.
-Oczywiście, nie ma, kurwa, problemu – odpowiedziała Klaudia. Uśmiechnął się (ach, ten jego szczękościsk).
Yaoi? ^^

-Świetnie. Miłej zabawy życzę – powiedział, po czym wskoczył na scenę, zabrał gitarę i wrócił za kulisy.
-Eryku Doverze, ja cię kiedyś, kurwa, zabiję – postanowiła Klaudia. – Mam nadzieję, że by nas nie pobił.
-Nie wyglądał na takiego – odpowiedziałem. – Ale wiesz, różnie to bywa.
Stara maleńka z tej naszej Brucelinki!
 
Koncert sam w sobie był bardzo fajny. Muzyka była fajna, człowiek fajnie śpiewał, no i dzień w ogóle był dość fajny, bo ciepły jak na listopadowy (fajny) wieczór. Od strony instrumentalnej, był bardzo perfekcyjnie, ale wokalnie już dosyć słabo. Więc albo wokalista miał problemy z gardłem, albo koncert miał w dupie.
No, i gdyby jeszcze Dave z tym drugim wioślarzem więcej po scenie skakali, to też by się nic nie stało.
A co, jeśli by połamali sobie nogi?

Ale za to facet na basie nieźle wymiatał, przy trzepaniu głową. No wręcz cud, że sobie karku nie przetrącił.
Brucelinka to w końcu taka specjalistka, jeśli chodzi o "fajne" koncerty.

Następnego dnia, gdy przypominaliśmy Erykowi koncert i historię z Dave’em Jakimśtam, powiedziałem:
-Fajnie by było grać w tym zespole. Naprawdę zajebiście. Ciekawe, kiedy ktoś odejdzie...?
Najlepiej zabij wokalistę.



"One way or another"...

-A po co czekać? Powiedz dziadkowi, że chcesz tam grać, to na pewno kogoś stamtąd wywali i zapewni ci miejsce – odpowiedział Eryk, a potem zaczął się śmiać. Popatrzyłem na niego z dezaprobatą. 
-Bardzo zabawne – mruknąłem. (Oczywiście, jakiekolwiek żarciki z Marysujki są bardzo niestosowne) – Chciałem ci tylko przypomnieć, że mój dziadek, zresztą najwspanialszy na świecie, powiedział, że sam mam dojść do czegoś w życiu. A on ewentualnie może mi tam jakoś pomóc. Co nie oznacza, że poda mi wszystko na talerzu!
Tak, jak to robił cały czas wcześniej?
Wieje mi to ściemą.

-Cóż za wykład – skomentował.
-A twój komentarz do niego, jak zwykle wyczerpujący – odpowiedziałem.

W czerwcu ukończyłem Oxford z wyróżnieniem, podobnie jak Klaudia w Eryku (????), więc od tego momentu mogłem się już całkowicie skupić na rozwoju mojej kariery. Oczywiście zdawałem też sobie sprawę z tego, że ze Styx’em oszałamiającej kariery nie zrobię, i że potrzebuję innego zespołu. Innego, to znaczy Iron Maiden, bo żadnego innego zespołu nie brałem pod uwagę. Pomijam fakt, że dalej nie dowiedziałem się niczego o Iron Maiden. Wiedziałem tylko, że jeden gitarzysta nazywa się Dave Beznazwiska.
A żaden ze znajomych rzecz jasna tego nie wie. Nawet ta trójka, z którą pojechali najpierw na AC/DC, a teraz na IM.
Nie mają internetów, to nie wiedzą.

W czerwcu też, przeprowadziłem się z powrotem do Chiswick.
Nie, dziadziuś wcale nie pomaga wnusiowi. Wcale a wcale. Wy też nie widzicie tej złotej tacy, na której podał Brucelince klucze do rezydencji, kierowcę i służbę?

Reszta zespołu także przybyła do Londynu. Wynajęli jakieś mieszkanie na East Endzie, a przy okazji salę prób. Tak oto wyzbyli się wszystkich swoich pieniędzy. Zack postarał się i załatwił nam bardzo dużo występów w różnych klubach. Ale i tak uważam go za dupka, ale do tego dojdę za jakąś chwilę. Dlatego więc gram z nim w zespole i spędzam z nim każdą wolną chwilę. Kto się czubi, ten się lubi, jak to mówią ludzie.

Pod koniec czerwca zagraliśmy trzy koncerty w klubie „Heavy Rock”, w którym przytrafiła mi się dosyć dziwna sytuacja, po ostatnim występie, jaki mieliśmy dać w tym klubie. Otóż miałem już wtedy wychodzić, gdy ktoś złapał mnie za ramię. Nie spodobało mi się to, bo nie lubię, jak ktoś obcy mnie łapie za ramię, wolę za dupcię, bo mam najwspanialszą na świecie dupkę, patrzcie tylko, dupeczka Bruce'a Dickinsona. Odwróciłem się w stronę tego kogoś. Koleś wyglądał trochę jak punk. Ale kogoś mi on przypomniał. Nie mogłem sobie tylko przypomnieć, kogo.
Strzelam, że to ktoś z Iron Maiden.

-Masz niesamowity głos – pochwalił, po czym dodał: - Powiedz mi, jak śpiewasz?
-No, yyy, gardłem? I przeponą? – Nie kurwa, śpiewam telepatycznie poruszając przy tym ustami.
To by pasowało do twojego profilu Męskiego Marysujka, Brucelinko.

Chłopak łypnął na mnie. Co on sobie myśli, tak w ogóle? Nie znamy się, a on wyciąga ode mnie moją technikę śpiewu, a potem na mnie łypie. 
-A my się znamy, tak w ogóle? – zapytałem.
-Nie, ale pewnie ty mnie znasz – odpowiedział z lekką wyższością w głosie.
-A powinienem? – znów zapytałem. Wybałuszył na mnie oczy. Na serio go nie kojarzyłem, chociaż coś tak już powoli zaczęło mi świtać w umyśle. Nie cierpię jak nagle pojawia się taka czarna dziura w pamięci.
-Na jakiej planecie ty żyjesz? – zapytał.
-Na Ziemi – odparłem, a zaraz po tym wreszcie zaczęło mi błyskać w pamięci, z kim rozmawiam. – A to ty jesteś wokalistą z Iron Maiden?
-Tak, dokładnie. To ja. Chcesz autograf? – zapytał tak, jakby to było oczywiste, ze go chce.
-Nie, dzięki – odparłem, a ten znów popatrzył na mnie zdziwiony. Ja pierdolę, co za człowiek. Aż dziw bierze, że to ego zmieściło się w nim.
Znam kogoś, kto ma większe ego. Nie chcę pokazywać palcem, ale... tak, to Brucelinka.
Ten fragment do mnie bardzo nie trafia.

-To ja muszę lecieć, bo mleko na gazie zostawiłem – powiedziałem i odwróciłem się tyłem do niego. Znów mnie złapał za ramię, więc strzepnąłem jego rękę.
-Czego ty ode mnie chcesz? – zapytałem już poirytowanym tonem.
-Powiedz coś o swojej technice śpiewania – powiedział z nutą rozkazu w głosie.
-Zapomnij. Co ja jestem? Czerwony Krzyż czy jak? Jak nie umiesz śpiewać, to się zapisz na lekcje śpiewu. Żegnam.
W końcu najlepszą metodą na dostanie się do zespołu jest bycie skończonym bucem w stosunku do jego frontmana. FUCK LOGIC AGAIN, Ałtoreczko.
 
[Nic nie znaczący, nie mający kontynuacji wątek: Brucelinka wraca do domu, okazuje się, że ktoś zniszczył perkusję. Byli to jego bracia bliźniacy, którzy z miejsca padają na kolana i błagają o wybaczenie. Bruce wspaniałomyślnie zapomina im błędy; oni proponują odkupienie talerza, a ten z ociąganiem zgadza się na to. Wychodzi.]
 
Byłem może w połowie drogi do pokoju, gdy ktoś mi wskoczył na plecy. Niewiele by brakowało, a wypadlibyśmy przez balustradę. Potem zobaczyłem Marię.
Nagle przypomniał sobie o rodzeństwie?

-Cześć, Bruce! – przywitała się promiennie i cmoknęła mnie w policzek. Darowałem sobie komentowanie tego, że przed chwilą moglibyśmy skończyć jako mokre palmy.
Jakie palmy? O co tu chodzi? A może korzystali z takiej dmuchanej wodnej zjeżdżalni?

 
-Hej, a skąd u ciebie taki nagły przypływ miłości do mnie? – zapytałem.
-Bo jesteś najfajniejszym i najukochańszym, starszym bratem na świecie – odpowiedziała, z takim samym entuzjazmem, z jakim mnie powitała.
-Chyba najstarszym – sprostowałem. A potem mnie olśniło.
Noo, szybko, nie powiem.
 
– Przecież ty coś czegoś ode mnie chcesz, prawda?
-Tak, prawda. Ale nie dlatego wskoczyłam ci na plecy, a potem ucałowałam.
-Tak, jasne. Aha. No, a co chciałaś ode mnie?
-Żebyś mi pomógł w referacie z historii. Proszę, pomóż – powiedziała niemal błagalnie.

[Referat okazuje się być potrzebny na następny dzień; Bruce zgadza się pomóc. Najpierw jednak idą zjeść, bo royal żołądeczek Brucelinki świeci pustkami.]

Poszliśmy więc do kuchni, gdzie zastaliśmy jednego z naszych kucharzy. Nie był zbytnio zachwycony, kiedy kazaliśmy mu przyrządzić dla nas zapiekanki. No ale w końcu za coś mu się płaci.
Z Marią poszliśmy do jadalni, gdzie przy stole mogło się zmieścić czterdzieści osób. Jakoś tak dziwnie się siedziało w dwie osoby, przy takim stole.
Po pół godzinie, kucharz przyniósł nam jedzenie.
Przepraszam bardzo, czy on pół godziny robił dwie zapiekanki?

Zjedliśmy i poszliśmy do jej pokoju napisać ten referat. Koniec końców, wyszło na to, że ja napisałem w całości, a Maria go tylko przepisała. Do łóżka dowlokłem się po pierwszej w nocy.

Następnego dnia obudziłem się przerażony. Dziś pierwszy lipiec. Urodziny dziadka. A ja nie mam dla niego żadnego prezentu. Właściwie przyjęcie urodzinowe ma dopiero jutro, bo dziś jest piątek, no ale jednak...Cóż, więc dziś złożę mu tylko życzenia, a na dzień jutrzejszy coś mu kupię na prezent. Akurat tak się składa, że Zack rozporządził cztery dni przerwy w graniu.
Zszedłem na dół na śniadanie (TAK!!!) i w jadalni zastałem dziadka, więc złożyłem mu życzenia i przeprosiłem za brak prezentu. Oczywiście on, jak zwykle wyrozumiały dla swojego ukochanego wnuczka, powiedział, że nic się stało i że nawet nie musze mu go kupować. No pewnie, od wszystkich dostanie prezenty, tylko ode mnie nie. 

[Dzwoni Zack. Okazuje się, że zmienia zdanie - nie ma żadnych wolnych dni, Brucelinka ma się jutro przypałętać na próbę. B. nie jest z tego powodu specjalnie zadowolony, więc Zack się obraża i każe mu wybierać między dziadziusiem a zespołem.]

- Dzisiaj jest próba o trzynastej. Jeśli przyjedziesz to okej, a jak nie, to więcej na próby nie przychodź – powiedział i się rozłączył. Jeszcze dwa dni temu: „och, zróbmy sobie przerwę na cztery dni, bo trzeba odpocząć”, a teraz nagle próby. Oczywiście, ważniejszy jest dziadek, ale zespół też jest ważny. Przynajmniej na razie. Jeszcze z jakiś miesiąc przynajmniej, muszę się nimi pomęczyć, a potem znajdę sobie kogoś innego do grania.
To, mój drogi, jest bardzo niesprawiedliwe wobec Twojego zespołu. Poza tym, skoro tak bardzo się z nimi męczysz, czemu nie odejdziesz już teraz? Nie musisz być w jakimś zespole zawsze.

Tylko...co ja mam teraz zrobić? Cóż, najlepiej byłoby mi iść do dziadka i go zapytać o radę, tylko że nie mogę wiecznie do niego latać z moimi problemami, żeby je za mnie rozwiązywał. A poza tym, on też nie będzie żył wiecznie (taa, jasne). Aha, jutro przecież też jest próba. O ja cię pierdolę. Co robić, co robić? Najlepiej, byłoby się rozdwoić.
Niech zgadnę - pojawią się nowe tajemnicze zdolności naszego Marysujka?

Hmm, na dzień jutrzejszy coś wymyślę, a na dzień dzisiejszy mam plan awaryjny. Próba jest o trzynastej, potrwa pewnie z trzy godziny, więc będę miał jeszcze trochę czasu na kupienie jakiegoś prezentu, zanim zamknął sklepy. Ale jaki prezent? Do próby mam jeszcze trochę czasu, więc myśl, Bruce, myśl, co możesz mu kupić. No, kurwa, myśl, bo nie używany organ zanika.
Jak dla mnie, zniknął już dawno temu. Gdzieś przed początkiem tego opka.
Gdzieś trzy pokolenia temu. Nie miejmy wątpliwości, dziadziuś również nie grzeszy intelektem. 

A tak w ogóle, to ja mam jeszcze jakieś pieniądze, czy wydałem już wszystko?
Pobiegłem pędem do mojego pokoju i dorwałem jeansy, które miałem wczoraj na sobie i zacząłem przeszukiwać kieszenie. Po chwili wyjąłem portfel i przeliczyłem pieniądze. Miałem sto funtów. No to świetnie.
To dużo czy mało dla naszej Brucelinki? Nie wiem, czy to miał być sarkazm, czy on się po prostu ucieszył...
Pewnie mało. Na pewno mało. 

Punktualnie o trzynastej, zjawiłem się w sali prób. Zack i reszta wcale się nie zdziwili moim widokiem. A tak poza tym, to dzisiaj nic nie potoczyło się po mojej myśli. Próby trwały do późnego wieczora i to jeszcze wypełnione kłótniami. Największa rozegrała się pomiędzy mną a Zack’iem, a zaczęło się od tego, że zapytałem czy mogę już sobie pójść do domu. Było już wtedy późne popłudnie.

[Chłopcy się kłócą, Zack żąda załatwienia większej sali prób, lepszego sprzętu i kontraktu płytowego przez dziadziusia-badboya. Brucelinka chce strzelić focha, ale Zack ją powstrzymuje. Ostatecznie Dickinson zgadza się zapłacić za studio, by nagrać demo. Grają jeszcze dwie piosenki i kończą.]

Do domu dowlokłem się po dwudziestej pierwszej. Od razu poleciałem do swojego pokoju. Nie chciałem, żeby przypadkiem zobaczył mnie dziadek, bo po pierwsze, nie miałem prezentu, po drugie, nawet mu nie powiedziałem, gdzie dziś wyszedłem. Tak sobie po prostu zniknąłem z domu. 
Cóż, nie chciał Mahomet do góry, więc góra przyszła do Mahometa. Nie minęło dziesięć minut, od momentu, gdy zwaliłem się na łóżko, a dziadek już stał w progu mojego pokoju.
-Bruce, co się dzieje? – zapytał. No tak, Alfa i omega tej rodziny, zawsze wie wszystko, co się dzieje.
No właśnie nie wie. Dlatego pyta.

-A skąd pomysł, że coś się dzieje? – zapytałem smętnie.
-A jest inaczej?
-Nie.
-No więc powiedz, co cię gryzie – zachęcił.
-Masz dzisiaj urodziny. Nie będę ci zawracać ci głowy moimi problemami – mruknąłem.

[Bruce zawraca głowę dziadka swoimi problemami. Opowiada mu o braku prezentu i o studiu, które musi wynająć, a nie ma hajsu. Dziadziuś-badboy zgadza się je opłacić, ale tylko na jeden dzień. Ponadto oczywiście nie gniewa się za opuszczenie jego przyjęcia urodzinowego i za brak prezentu, bo przecież urodziny ma co roku i nie zamierza umierać.]

Następnego dnia, zadzwoniłem do Zack’a i powiedziałem mu, że będę miał pieniądze na wynajęcie studia. Ucieszył się, co było normalne. 
W poniedziałek Zack szukał studia do wynajęcia. Znalazł jedno niedaleko centrum i zarezerwował je na całą środę.
Przez dwa dni dopracowywaliśmy cztery piosenki, które miały znaleźć się na demówce, których to znowu miało być około pięciu.
Pięć demówek? Pięć piosenek?

Mnie zależało tylko na tym, żeby mój głos tam był. Nawet mógłby być tylko on, bo w końcu w tym był mój interes.

Parę dni później, po nagraniu demówek, znów mieliśmy występować parę dni pod rząd w klubie „Heavy Rock”. Po jednym z występów zostałem zatrzymany na chwilę, przez właściciela – Peter’a Keith’a (gdzie mi z tymi apostrofami ;_;)
-Dobry występ – pochwalił.
-Dziękuję. – Ksiądz podczas kazania ma weselszy ton głosu.
-To nie jest zespół dla ciebie – stwierdził.
-Tak, wiem. Staram się znaleźć inny zespół, bo z tym daleko nie zajdę – powiedziałem.
-Świetny głos i talent, mogą nie wystarczyć, jeśli otaczasz się nieodpowiednimi ludźmi.
-Ma pan rację – zgodziłem się.
-Mam do ciebie jedno pytanie, Bruce – powiedział.
-Słucham?
-Trafiło do mnie wasze demo i chciałbym je przekazać pewnej osobie. Nie masz nic przeciwko, prawda?
-Ależ skąd – odparłem.
-Świetnie. Do zobaczenia – pożegnał się i odszedł. Ja wypiłem jeszcze dwa piwa i wróciłem do domu.

[Kolejna próba zespołu. Bruce pojawia się o pół godziny za wcześnie i słyszy rozmowę Zacka z Dylanem, z której jasno wynika, że chcą go tylko dla jego pieniędzy, a nie cudownego głosu, który zmiękcza kobiece serca i rozkłada im nogi. Brucelinka się obraża i wychodzi.]

Zack wybiegł za mną.
-Przestań! Nie odchodź – powiedział błagalnie.
-Weź się odpierdol – warknąłem i walnąłem go w szczękę. Tak oto zakończyła się moja przygoda ze Styx’em.

Przez następny miesiąc nie robiłem dosłownie nic. Odbijałem się z kąta w kąt, co po pewnym czasie zaczęło wkurzać dziadka. Pewnego dnia się wydarł na mnie, że zachowuję się jak ciota, zamiast szukać nowego zespołu. A na dodatek dodał, że jeżeli do końca sierpnia nie znajdę nowego zespołu, to wracam na Oxford i, o zgrozo, studiować prawo, a potem pracować dla ojca. Boże, ratuj!

Z początkiem sierpnia nastąpił zwrot akcji, a to z powodu pewnego telefonu.
-Słucham? – zapytałem smętnie.
-Dzień dobry. Bruce Dickinson?
-Tak, a o co chodzi?
-Jestem Rod Smallwood, menadżer Iron Maiden. Dzwonię, bo chcemy cię zaprosić na przesłuchanie.

2 komentarze:

  1. Opko straszne, analiza super ;D Gratuluję cierpliwości do analizowania takich "dzieł" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy i zapraszamy do czytania reszty naszych analiz! :)

      Usuń