wtorek, 3 czerwca 2014

#7 Historie z du... życia wzięte, czyli Ciąg Niezabawnych Zdarzeń (3/3)

Dzień dobry wieczór! W tym - chciałoby się powiedzieć "tygodniu", ale analizy jak na razie wychodzą nam na tyle nieregularnie, że może lepiej nie naginać prawdy - pięknym deszczowym dniu mamy dla Was trzecią część przygód Zacnej Brucelinki, która już nie raz zadziwiła nas swoją głupotą, brakiem sprytu i lenistwem. W Ałtorce co prawda drzemie potencjał, ale nie zapeszajmy! Dzisiaj czeka na Was kolejna porcja nieprzydatnych i nic nie wnoszących historyjek, które z łatwością można byłoby ominąć, a w nich porządna dawka bogactwa, pijaństwa, koncertów, bałwanów, alfonsów, a także niedoszłego gay porn i kolców w biegunie aboralnym.
Życzymy miłego czytania i radzimy uzbroić się w jedzonko!

Zanalizowali: Buras, KociePorno, Opuncja i T-72.

Swoje tak zwane dzieło aŁtoreczka opublikowała tu.

ROZDZIAŁ 4

Po telefonie Roda byłem taki przeszczęśliwy, że mógłbym wyleźć na Big Bena i wrzeszczeć na całe miasto, jaki to ja szczęśliwy jestem. A przecież nawet nie przyjęli mnie do zespołu, tylko zaprosili na przesłuchanie. Mimo to wiedziałem, że wszystko będzie dobrze, że mnie przymną.
Jesteś Męskim Marysujkiem, Bruce. Wszędzie cię przyjmą.
Dla tych, którzy zaczynają swoją przygodę dopiero z trzecią częścią analizy - Bruce nie jest Garym Stu. Z wielu powodów, których wymieniać nie musimy (sami to zauważycie), jest Męską Mary Sue. 

Po prostu to czułem. Co nie oznacza, że mogłem sobie olać przygotowania. Wręcz przeciwnie. Muszę się zaprezentować od jak najlepszej strony, a ponad to kazano nauczyć mi się sześciu utworów, które mam zaśpiewać w piątek na przesłuchaniu...jednak po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że nauczę się śpiewać dwa razy tyle numerów.
Patrzcie, jaki przewidujący - spodziewa się bisów.
Bo jesteś Marysujkiem i wszystko i tak umiesz perfekcyjnie.

I w piątek nadszedł ten wielki dzień, o którym można by napisać wiele poematów.
Poemat Opuncji pt. "Ten dzień":
Dzień, niby jak każdy, ale inny.
Dzień wielki, dzień olbrzymi.
Dzień szczęścia, dzień radości.
Dzień "i dziś odmienią się moje losy".
Wstałem rano, w lustro patrzę pacze,
Moją twarz w nim obaczę.
Śliczne to, cudowne, godzinę już zerkam.
Spóźniłem się na przesłuchanie,
ale nie przejmuję się; co mi tam!
Dziadka mam, on ma hajs - przekupienie
małe zrobiłem i mnie przyjęli.
Wszystko dobrze skończyło się.
Męską Mary Sue jestem li,
nigdy nie jest mi źle!

Obudziłem jako się jako strzępek jako nerwów i na śniadaniu nie mogłem nic przełknąć. Na szczęście z godziny na godzinę coraz mniej się stresowałem. O osiemnastej miałem mieć przesłuchanie i do tego czasu byłem już praktycznie wyluzowany.
Bruce nabył chyba jakąś tremę wsteczną - normalnie człowiek denerwuje się coraz bardziej, nie?
 
Punktualnie o wyznaczonej godzinie stawiłem się w Hackney miejscu spotkania, w którym mieliśmy się spotkać. Po środku średnich rozmiarów placu, dostrzegłem rozstawione instrumenty, przy których stała grupka ludzi. Podszedłem do nich, bo pomyślałem sobie, że to mogą być członkowie zespołu. Nie pomyliłem się.
Jak zawsze.
Męska Mary Sue +20

Na początku powitał mnie facet z długimi i kręconymi ciemnymi włosami. Był to Steve Harris, basista i lider zespołu, który wtedy nie uganiał się jeszcze za moją siostrą.
Jak on śmiał! A ona tak czekała i czekała i czekała...
Tak, pamiętamy, perfekcyjna rodzina, nie musisz nam o tym przypominać na każdym kroku, aŁtoreczko.
Narrator Człowiek-Spoiler strikes... for the very first time. Ale pewnie nie ostatni!

Drugi w kolejności przedstawił się Dave Beznazwiska, który, jak się okazało, nazwisko jednak ma. To był Dave Murray. Potem przyszła kolej na drugiego gitarzystę, czyli na Adriana Smith’a, który nie dość, że blady jak ściana, to jeszcze chudy. No nie wiem, może w przyszłości chce zostać modelką?
Skusiłbyś się na niego, co, Bruce? ^^ 

Na końcu uścisnąłem sobie dłoń z perkusistą zespołu, czyli Clive’em Burr’em. Chwilę później zjawił się Rod Smallwood, z którym także się przywitałem, a następnie od razu przeszliśmy do rzeczy, czyli kazali mi zacząć śpiewać od „Running Free”. Gitarzyści chwycili za gitary, perkusista za pałki i zaczęliśmy grać. Po paru chwilach można było wyczuć, że wszystko między nami gra, ogólnie leży jak ulał.
Ubrania im leżą jak ulał?

Potem zaśpiewałem jeszcze „Remember Tomorow”, „Sanctuary” i „Prowlera” i zapadła cisza, którą przerwał Rod.
-Dziękujemy ci bardzo. Masz świetny głos – pochwalił. – To tak, my się jeszcze zastanowimy...
-Jakie kurwa...- przerwał Dave. – Jakie, kurwa, zastanawianie! On jest zajebisty! Znasz kogoś lepszego?! Bruce, bierzemy cię! – krzyczał. Uśmiechnąłem się kpiąco pod nosem. Idioci. Przecież i tak mnie przyjmą.
-Dave, kurwa! Trochę profesjonalizmu! A poza tym, to ja tu rządzę! – wrzasnął Steve-badboy.
-Aha, Hitlerek się odezwał – mruknął Clive, który wyszedł już zza bębnów.
Porównanie do Hitlera kogoś, kto założył zespół i ma jak najbardziej prawo podejmować najważniejsze decyzje z nim związane? A, nie oszukujmy się, wybór nowego członka zespołu jest ważny.
Jak dla mnie to powinna być wspólna decyzja.
Ja tam bym szefa w chwili szału nie drażniła... Jeszcze i mnie zechce zastąpić?

-Zamknij się, bo pójdziesz do gazu!
To nie było zabawne, aŁtoreczko. Nawet jeśli Steve jest badboyem, ten żart jest poniżej jakiegokolwiek poziomu.
Aby Państwa humory nie były aż tak beznadziejne po tym dowcipie, pokażę pingwiny grające w piłkę nożną.
  

To ja tu decyduję, kto ze mną gra, a kto nie! A ty, Dickinson, grasz z nami!
Ciekawe podejście szefa:
- Zatanowimy się jeszcze.
-Aha, Hitlerek się odezwał
-Dickinson, grasz z nami! Ale to ja decyduję kto ze mną gra, a kto nie.
Pytanie brzmi: Jak długo wytrwałby ten zespół razem, gdyby rzeczywistość była aż tak ałtoreczkowa?

-Tak? To oficjalne przyjęcie, czy potrzebujecie się jeszcze zastanowić? – zapytałem. No, w końcu, jeżeli mają być jakieś resztki profesjonalizmu...
-Nie, jak widzisz, nie potrzebujmy. I tak, Steve właśnie uznał cię za członka zespołu – odpowiedział Rod. Uśmiechnąłem się szeroko. Maiłem ochotę zacząć skakać z radości, ale jakoś z trudem się opanowałem.
Siedmiolatka też by tak zrobiła. Oficjalnie uznaję Brucelinkę za siedmiolatkę.
W sumie już w #6 do tego doszliśmy. 

No w końcu trzeba zachować jakieś resztki profesjonalizmu...
-A więc, bardzo wam dziękuję. Naprawdę bardzo się cieszę – powiedziałem.
-My także dziękujemy. Czuję, że razem dokonamy czegoś naprawdę kurewsko wielkiego – powiedział Steve.
-A jak na razie, to zapraszamy na piwo – oznajmił Adrian.
 
(oficjalne piwo Iron Maiden; w 1981 jeszcze nie istniało, ale kto bogatemu zabroni...)
 
Kto powiedział, że idą na własne, firmowe piwo?
Nikt. Po prostu pozwoliłam Czytelnikom na chwilę wytchnienia od twórczości aŁtoreczki.
To litościwe z Twojej strony, Opuncyjko.

Nie pamiętam, jak znalazłem się powrotem w domu, ale w każdym razie obudziłem się, leżąc w poprzek łóżka i to jeszcze we wczorajszych ubraniach. Miło, że ktoś pomyślał o tym, żeby ściągnąć mi buty. Ale nie pomyślał, żeby na nocnym stoliku zostawić chociaż szklankę wody, bo głowa bolała mnie nie miłosiernie.
O nie, nikt nie zadbał o naszego Męskiego Marysujka! To takie smutne, chyba zaraz się rozpłaczę...

Aha, i tak, wczoraj złamałem jedną bardzo ważną zasadę. Nie pij z nieznajomymi.
Co to za idiotyczna zasada? Nie ma ryzyka, nie ma zabawy! ^^
 
Może i zostałem oficjalnie uznany za członka zespołu, ale my się tak właściwie nie znamy. Cóż, w każdym razie fajnie, że obudziłem się w łóżku. Jeszcze fajniej byłoby się dowiedzieć, jak się tu znalazłem. Na to pytanie odpowiedział mi Steve, który zadzwonił około południa.
-Żyjesz? – powitał mnie.
-Jak słychać – odparłem. – A tak w ogóle, to orientujesz się może, kto mnie zabrał z baru?
-A, wychodziliśmy wtedy, a ciebie zgarnął jakiś sztywniak i zaprowadził do samochodu. Nie sprzeciwiałeś się, więc jak na mój pijany umysł stwierdziłem, że go znasz. Jak się dziś obudziłem, to z przerażeniem stwierdziłem, że może to był jednak jakiś psychol i się bałem o ciebie. I czekałem do południa, żeby dać psycholowi więcej czasu na zabawę.  Ale chyba jest wszystko w porządku?
-Tak, oprócz tego, że mnie łeb napierdala, jest świetnie – odpowiedziałem. Miło, że kierowca się po mnie pofatygował. Pewnie dziadziuś go wysłał.
I wiedział, gdzie Brucelinka będzie i o której? Poza tym, czy dziadziuś-badboy nie mówił przypadkiem, że Bruce ma żyć swoim życiem i sam dbać o siebie?
Nagle zrobiło się tu dużo bluzgów, nieprawdaż?
Ałtoreczka zapewne stwierdziła, że to uczyni jej opeczko dojrzalszym. Wyszło pseudodojrzale (czyt. bardziej wulgarnie, mniej zabawnie + o wiele bardziej gimbazowo).

-Aha, wiem, ze nasze wczorajsze zachowanie na przesłuchaniu nie było zbyt profesjonalne i przepraszam za nie, ale zrozum – jesteś świetny.
Oczywiście, przecież jest Męskim Marysujkiem! 

-Nie ma sprawy i dziękuję za komplement. Wybaczę wam jakoś, że mnie przyjęliście w takich warunkach.
-Proszę. A tak w ogóle, to dzwonię, żeby ci powiedzieć o próbie. W studiu, bo chcę jeszcze zobaczyć, jak będziesz brzmiał w warunkach studyjnych, ale sądzę, że to tylko formalność. No, pogramy trochę, ty się wczujesz trochę w zespół przed listopadowymi koncertami.
-Jakimi koncertami?
-To parę koncertów, żebyś poczuł ducha zespołu, zanim nagramy nowy album. Jeszcze tylko muszę to ustalić z menadżerem, bo te koncerty wymyśliłem przed chwilą. Tak wpadło mi do głowy, że moglibyśmy coś zrobić. Piwo odhaczone, to teraz koncerty – zaśmiał się pod koniec. – A, no i fani cię poznają.
-Tak, oczywiście. Na pewno mnie pokochają, nie masz się o co martwić, ziom! Jestem przecież Męskim Marysujkiem!
Oni już go kochają!
 
-To wszystko, co chciałem powiedzieć? – zapytał sam siebie przyciszonym głosem.
-Nie powiedziałeś, gdzie, kiedy, o której mam być w studiu – odpowiedziałem mu.
-Ach, tak! Przepraszam, zakręcony coś dzisiaj jestem. No więc, jutro o piętnastej w Hackney.
-W porządku, przyjąłem, kapitanie.
-Ayay! Dobra, to chyba tyle – westchnął, po czym dodał: - Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem podekscytowany tym, że będziemy grać razem. Nie mogę się już doczekać, żeby wyleźć z tobą na scenę wyłonić się z otchłani rozpaczy i dojrzeć artystycznie przy Twoim boku, o Panie.
-Ja także – odpowiedziałem. - Fani mnie pokochają. Ciekawe, ile staników we mnie rzucą...
-Okej, to trzym się [Arrrgh - warknęła mama KociegoPorna, miotając się z rozpaczy jak zdelokalizowany elektron] i do zobaczenia – pożegnał się, a ja poszedłem do pokoju poleżeć w spokoju, bo czułem się, jakbym przebiegł maraton.
Czyli bardzo szczęśliwy? Przynajmniej ja tak mam.
Sądzę, że raczej... bardzo samotny.



15 listopad
Piętnastego listopada odbył się mój pierwszy koncert z Iron Maiden w Rainbow Theatre w Londynie.
Pierwszy koncert Iron Maiden z Brucem Dickisonem odbył się 26 października 1981r we Włoszech (x). Ja rozumiem, fanfiction i tak dalej, ale skoro już sprawdziłaś, że był koncert 15 listopada, to czemu pominęłaś włoską część trasy? Masz coś do Włochów?
Oskarżmy Ałtoreczkę o dyskryminację i brak poszanowania dla rozwoju kulturalnego państw południowoeuropejskich.

Na widowni było kilka tysięcy ludzi, co było dla mnie kompletną nowością i trochę się tym stresowałem. Cóż, właściwie to byłem szczęśliwy, podekscytowany i zestresowany. Tak wiem, dosyć dziwna mieszanka emocji.
Całkowicie normalna przy dużych występach, zwłaszcza tych pierwszych.
Choć, podążając logiką Ałtoreczki, Brucelinka powinna być "praktycznie wyluzowana" (dosł. cytat), bo tak też kieruje jego emocjami trema wsteczna.

Jeszcze jedną atrakcją wieczoru była Klaudia z Erykiem, który przyjechali z Oxfordu (gdzie jeszcze postanowili trochę postudiować), żeby mnie zobaczyć na scenie.
Przepraszam bardzo, co oni chcą jeszcze studiować? Po co? Za czyje pieniądze? Studia to nie jest "a, postudiuję sobie jeszcze trochę, bo mnie stać i nie znalazłem pracy". Nie znalazłeś pracy po studiach - szukaj lepiej.
Być wiecznym studentem *marzy*
Widzę, Opuncjo, że żyjesz w wyidealizownym świecie :) "Za hajs podatników baluj"!
Poza tym, kto płaci za mieszkanie? *łapie się za głowę*
Dziadziuś!

Gdy tylko Klaudia mnie zobaczyła, to od razu rzuciła mi się na szyję.
-Rany, ale za tobą tęskniłam. Nawet nie wiesz, jak pusto jest w mieszkaniu bez ciebie – powiedziała. - I ten bałagan! Wyjechałeś i nie ma nikogo do sprzątania, a wszystkie obiady jemy na mieście! Coś strasznego!
-Ja za tobą też tęskniłem – odpowiedziałem.
-Za mną to już nie? – zapytał z udawaną urazą w głosie Eryk.
Znowu pomijamy Eryka? Feministki będą bardziej niż zadowolone...

-Ależ oczywiście, za tobą też – odparłem i go przytuliłem. – No to co? Zapoznam was z zresztą zespołu – oznajmiłem. Zareagowali entuzjastycznie i poszliśmy do garderoby, gdzie siedziała zreszta zespołu. Gdy tylko weszliśmy, Dave rozpoznał Eryka.
-To ty! – zawołał.
-O, wódz Apaczów! – oparł się o niego z uśmiechem.
-Bruce, miałeś mu powiedzieć, ze nie jestem Indianinem.
-I powiedzieliśmy, Dave. On tylko znowu robi z siebie kretyna – wytłumaczyłem. Potem wszyscy się ze wszystkimi przywitali.
 
 
W końcu nadszedł czas wyjścia na scenę.
Hę? Cytuję: "Na widowni było kilka tysięcy ludzi, co było dla mnie kompletną nowością i trochę się tym stresowałem. Cóż, właściwie to byłem szczęśliwy, podekscytowany i zestresowany. Tak wiem, dosyć dziwna mieszanka emocji." Myślałam, że ten koncert już się odbył...
 
Wtedy cały stres ze mnie uszedł, zastąpiony euforią i ogromnym szczęściem, tym, że jestem na scenie, czyli dokładnie tam, gdzie moje miejsce. I to w dodatku przed dużą publicznością, której od razu się spodobałem, co ogromnie mnie ucieszyło.
N o   o c z y w i ś c i e .
Męska Mary Sue +40

Po ponad dwóch godzinach zeszliśmy ze sceny.
-O, kurwa! – krzyknąłem. – To było zajebiste! Złapałem czterdzieści staników napalonych fanek i jedne bokserki! – Z wrażenia usiadłem na ziemi.
 
 (tak, to Bruce)
 
Ale bieda, spodnie w UCP. I ta czapka...

-No nie? Tego nie da się porównać – powiedział Adrian.
-Niesamowite – westchnąłem. Steve poklepał mnie po ramieniu.
-I to jeszcze jak – odparł. – Ale jednak wstań z tej ziemi, bo ona jest zimna, a ty rozgrzany i możesz się zaziębić.
Oto i Steve Opiekuńczy.
Kochani, właśnie poznaliśmy drugą twarz Steve'a! Oprócz Steve'a-badboya-Hitlera jest też Steve Opiekuńczy!

Grudzień
W grudniu weszliśmy do studia, by nagrać nowy album. Trzeba było trochę pozamiatać. Musieliśmy odkurzyć taką piękną pajęczynę. Dla zespołu trzeci, dla mnie pierwszy.
Dosyć wesoło było w trakcie nagrywania. Codziennie piliśmy, a potem nie wiedzieliśmy, gdzie i po co tu jesteśmy.
Ja wiem, hajs, bogactwo, latające staniki i tak dalej, ale za studio się chyba płaci. Po co pić i utrudniać sobie pracę?
Żeby było "dosyć wesoło"! Zresztą - młode musi się wyszaleć.

W studiu też się działy dziwne rzeczy. Sprzęt niepodziewanie odmawiał niespodziewanie, światło też niespodziewanie nie chciało nam niespodziewanie na okrągło świecić. No cuda na kiju wręcz.
Duchy? Duchy przecież gaszą światła i psują sprzęty elektryczne. (Mój kolega z klasy twierdzi, że jego brat też ma taką moc (btw. pozdro dla Grzesia!).)
No tak, były już wampiry, mogą być i duchy, mimo że w tym sezonie są już niemodne. Ale cóż, akcja dzieje się niby dawno temu...

Pewnego zimowego dnia siedzimy sobie na kanapach w studiu. Kulturalnie pijemy i palimy papierosy (dokładniej Dave i Adrian - najlepsze fajki na wyspach!), aż tu nagle z wrzaskiem na ustach wylatuje Clive z łazienki, trzymając się za spodnie podniesione do połowy. W połowie drogi do nas, potknął się i padł jak długi.
-Kurwa, tam jest duch! – krzyknął, podnosząc się przy tym z ziemi.
Jeżunonie, serio..?
 
-Co ty pierdolisz? – zapytał Adrian. – Jaki duch?
-No jak to jaki. Taki, co robi „uuu” – odpowiedział.
Biorąc pod uwagę, że w 1981 roku Clive miał dwadzieścia cztery lata... Haha. Hahahaha. Ha.
 
Z tonu jego głosu można było wywnioskować, że jest przestraszony.
-A na dodatek walił w rury – dodał.
Bazyliszek???

-Duch? Człowieku, na czym ty jedziesz? – zapytał Steve.
-Ale ja nie żartuję. Tam jest duch – powiedział zdesperowanym głosem. - Chodźcie, to zobaczycie.
No więc poszliśmy zanim do tego kibla, który wyglądał jak zwyczajna publiczna toaleta w cywilizowanym mieście.
To jest pojęcie względne. Bo w cywilizowanym mieście są zwyczajne publiczne toalety w centrach handlowych, które są śliczne, czyste i pachnące, ale są też zwyczajne publiczne toalety na dworcach lub w szkołach, które już takie śliczne niekoniecznie są (w zależności od dworca i szkoły).
Patrz: moja szkoła.

-No i gdzie jest ten duch? – zapytał znużonym głosem Dave.
-Ale, ale, ale on tu był – wyjąkał Clive, rozglądając się w około. Pewnie się schował mi na złość!
-Ja nie wiem, na czym ty jedziesz, ale nie bierz tego więcej – poradziłem.
-Od dzisiaj masz embargo na piwo. Wytrzeźwiej wreszcie – zarządził Steve.
Jak się później okazało, Martin Britch, nasz producent, postanowił postraszyć Clive’a i to on stukał w rury i robił to całe „uuu”.
Dajmy mu embargo na piwo za karę!
Skoro są wampiry, nie mogłaś dać nam prawdziwego ducha? Nasi chłopcy z IM wezwaliby pogromców duchów, łowców, Ludzi Pisma lub jakiegoś innego specjalistę od potworów i wiesz, to dodałoby trochę akcji temu twojemu dziełu.
 

Ten wątek oczywiście nie posiada żadnej kontynuacji i jest mało komiczną, a przede wszystkim niepotrzebną wstawką.

Któregoś dnia postanowiliśmy, że ulepimy bałwana.
 
 
W tymże celu udaliśmy się do pobliskiego parku, zabierając przy tym cały ekwipunek dodatków do bałwana (kupiliśmy go w sklepie z dodatkami do rzeźb ze śniegu). Oczywiście na początku, prawie pozabijaliśmy się nawzajem, albowiem urządziliśmy bitwę na śnieżki. Cóż, śnieg był ciężki, a my z całej siły go zlepialiśmy, po czym z całej siły w siebie rzucaliśmy. Po jakichś pięciu minutach, przerzuciliśmy się na lekkie rzucanie w siebie, bo bolały nas różne części ciała. Koniec końców bałwana nie ulepiliśmy.
Gdy wróciliśmy z powrotem do studia, na Steve’a czekała jego sąsiadka (nawiasem mówiąc niezła laska), która przekazał mu jakąś kopertę. Potem porozmawiali jeszcze przez chwilę przyciszonymi głosami, po czym gdzieś razem wyszli.
-No tak, co znajdzie, to przeleci – westchnął Dave.
-I nie daj się zwieść opinii, że on jest nieśmiały, spokojny i tak tam – powiedział do mnie Adrian.
-Jasne – odparłem. Parę minut później wrócił Steve.
-Chłopie, przystopuj trochę, bo w impotencję wpadniesz – powiedział Dave. ‘Arry [ksywka Steve'a Harrisa - przyp. Opuncji] popatrzył się na niego dziwnie.

Następnego dnia, około godziny jedenastej (mniej więcej o tej godzinie zaczynaliśmy pracę), do studia wpadł bardzo poruszony Steve.
-Nie uwierzycie! - zawołał od progu. – Śnił mi się Szatan! (Tak! Czekałem na to! Brakuje mi tylko Illuminatów w tym opowiadaniku i będzie wszystko, co najgorsze!) – krzyknął. Odpowiedziała mu cisza. Siedzieliśmy, gdzie tylko się dało, i patrzyliśmy beznamiętnie na niego.
-I co? Mamy ci bić brawa? – zapytałem w końcu.
-Yyy, nie. Ale za to piosenkę napisałem. (czyżby szybka zmiana tematu?) Słuchajcie – rozkazał i nabrał powietrza w płuca.
-Błagam, tylko nie śpiewaj! – krzyknął Clive, zatykając przy tym sobie uszy.
Steve nie może śpiewać aż tak źle, skoro śpiewa w chórkach w swoim zespole. Coraz bardziej nie rozumiem tego opka.

-To może jednak ja zaśpiewam? – zaproponował Dave.
-O Boże, to jeszcze gorzej – odpowiedział.
-Czy ja już mogę zaprezentować wam moje dzieło, do kurwy nędzy? – zapytał zirytowany Steve.
-Ależ nie krępuj się - odpowiedziałem.
-Dziękuję – odparł i zaczął śpiewać: - „I left alone, my mind was blank. I needed time to think to get the memories from my mind”.

Po tym, jak już Steve prawie zabił nasze uszy swoim śpiewem, wzięliśmy się za nagrywanie piosenki. I tak, jak wszyscy wiecie, przez cztery godziny nagrywano mój krzyk [Czyli już wiemy - Bruce jednak śpiewać nie umie. Męska Mary Sue -20!] do tej piosenki. Z chęcią bym o tym opowiedział, gdyby nie to, że nie mam miłych wspomnień związanych z tym wydarzeniem.
Czyli niechętnie byś o tym opowiedział.
Czy w tym opkowym zespole ktokolwiek potrafi śpiewać? 
Wątpię. Są sławni tylko dlatego, że mają Brucelinkę-frontmana.

Styczeń
W połowie stycznia prace kompozytorskie nad albumem, który dostał tytuł „The Number of the Beast”, się skończyły tak samo, jak moje pieniądze. Albo nie, inaczej – byłem kompletnie spłukany.
To tak jakby to samo.
 
Więc pieniądze trzeba było jakoś wyłudzić.
Bo najwyraźniej nie umiesz ich uczciwie zarobić. Zacznij roznosić ulotki, popracuj jako kelner w restauracji - świat jest pełen pracy dla absolwentów historii!

Podczas kolacji delikatnie zszedłem na śniadanie, jak na szanującą się merysujkę przystało na temat pieniędzy, mówiąc co sobie ostatnio kupiłem i ile wydałem i ile zarobiłem. A dziadek chyba się nie domyślił, że chodzi mi o to, żeby sypnął mi parę centów.
Centów? A oni nie mieszkają przypadkiem w UK? Tam płaci się funtami i pensami, nie centami.

W końcu zamilkłem.
-Dziadku, Bruce daje ci w delikatny sposób do zrozumienia, żebyś dał mu pieniądze – wytłumaczyła Maria.
-Maria! – syknąłem i trzepnąłem ją w tył głowy. Siedziała obok mnie, wiec nie musiałem się specjalnie wychylać w jej kierunku. Walnąłem ją, bo powiedziała prawdę w moim otoczeniu. Nikt przy mnie nie będzie mówił prawdy.
-Bruce, nie bij swojej biednej siostry – upomniał mnie. – Mario, przecież wiem, o co mu chodzi. Czekałem tylko, aż sam powie wprost, że chce dostać pieniądze, których mu nie dam. *bawahahahah* Bruce, ja ci nie będę dawał cały czas pieniędzy. Grasz w zespole, więc zarabiasz, a to, że szastasz nimi na prawo i na lewo, to już twój problem. Jeśli chcesz, możesz popracować u mnie w biurze przez parę dni jako chłopiec na posyłki, to ci zapłacę – zaproponował. 
Lubię tego człowieka.
Od razu widać, że nie analizowałaś poprzednich dwóch części, Burasku...

-Mam roznosić głowice jądrowe? – zapytałem.
Te subtelne żarciki...

-Jakiś ty dowcipny – stwierdził. – Nie, masz przynosić kawę, papiery i tak dalej i tak dalej. Pasuje ci taki układ?
-Tak, może być. To kiedy mogę przyjść?
-Nawet jutro – odparł.
Tak więc popracowałem, czy raczej zaharowywałem się na śmierć, przez trzy dni i dostałem sto funtów.
A jednak aŁtoreczka wie, że w UK są funty!
Kawa, papiery i "i tak dalej i tak dalej" okazały się być bardzo ciężkie.
Biorąc pod uwagę, że w tamtym czasie Bruce miał więcej niż 21 lat, według dzisiejszych brytyjskich standardów jego płaca minimalna wyniosłaby 6,31 funta na godzinę. To oznacza, że pracowałby niespełna pięć i pół godziny dziennie, a w to wierzyć mi się nie chce. Nie wiem, jak to było w latach osiemdziesiątych, ale przyjmując, że pracował po osiem godzin dziennie, jego płaca wyniosłaby niewiele ponad cztery funty na godzinę. A to brzmi raczej słabo, jeśli pomyślimy o dziadziusiu, który - pomimo niewzruszonej postawy - chce dla swojego wnuka zapewne jak najlepiej.
Poza tym - jeżeli przynoszenie kawy i papierów jest takie męczące, to przepraszam bardzo, polecam Bruce'owi płatne testowanie materacy. Chłopiec na posyłki to jest chyba jedna z najlżejszych i najprzyjemniejszych prac, jakie można znaleźć. Seriously.

Nigdy więcej nie idę na taki układ. To nie na moje nerwy.
Łatwiej być rockmanem lub dostawać pieniądze od dziadka za nic, wiemy to, Bruce.


...A poza tym mam wrażenie, że Ałtoreczka w życiu nie szukała pracy. Ech.

ROZDZIAŁ 5

„Uwaga! Bestia na drodze!”

1982

Gdy płyta „The Number of the Beast” ukazała się w marcu, wywołała spore zamieszanie. Bo o okładka nie była w kwiatki ani teksty piosenek nie były o kwiatkach.
Bo wszystkie inne zespoły piszą o kwiatkach, no tak.
"Chryzantemy złociste"... <3

No i to:
 
 
Na okładce widniał Eddie i miniaturowy Szatan. Rzeczywiście straszne.
Krytycy nazwali nas wieśniackim zespołem „ z garażowym brzmieniem gitar, bezmyślnym waleniem w bębny i wokalistą nieumiejącym śpiewać” (kolejny dowód na to, że Bruce śpiewać nie umie). Skądże tyle jadu? I po co?
Na tym polega ich praca, kotku.
A poza tym mają kompleksy i lubią znęcać się nad niewinnymi, utalentowanymi istotkami. Zwą ich również analizatorami ;)

Jedynie fani nie zawiedli (albo raczej my ich), bo płyta im się bardzo podobała.
Oczywiście zyskiwaliśmy też nowych fanów w różnym wieku.
Oczywiście. To dlatego, że ty byłeś w zespole, Brucelinko.

Trasę koncertową, promującą wspomniany wyżej album, mieliśmy rozpocząć za dwa tygodnie, na Zachodnim Wybrzeżu w USA. Ściślej mówiąc – w Los Angeles. Sama trasa miała nosić nazwę „The Beast on the Road”.
Przygotowania do niej były gdzieś tak po środku. Ni to początek, ni to koniec.
 

Jeśli dobrze rozumiem ten fragment, Bruce'owi chodziło o to, że "poziom trudności" przygotowań klasyfikował się gdzieś po środku (ani za łatwy, ani za trudny). W tym momencie przypomina mi się historia z moją młodszą siostrą, gdy miała, no popatrz, sześć lub siedem lat (może nawet mniej), zupełnie jak nasza Brucelinka. Moja siostra była w dinoparku z rodzicami. Idą sobie, oglądają dinozaury.
Moja Siostra (MS): O, ten dinozaur jest największy!
Idą dalej.
MS: Ten dinozaur jest najmniejszy!
I dalej.
MS: Ten dinozaur jest... najbardziej średni.
To brzmi tak samo, aŁtoreczko.
Niee, tu Ałtoreczka postanowiła zapewne zakotwiczyć się w jakimś momencie przygotowań trasy, żeby opowiedzieć kolejną, nic nie znaczącą opowiastkę z życia Bruce'a.

Ale specjalnej mordęgi nie było. Mordęgą będzie te sto osiemdziesiąt koncertów, które mamy zagrać w okresie od marca do grudnia.
I tak mniej niż Luxtorpeda.
Choć Luxtorpeda ostatnio robi bałagan

A z racji tego, że jest dziś piękny sobotni wieczór, pływałem sobie w basenie, w domciu domeczku. Oczywiście w basenie krytym, bo na zewnątrz z pewnością zamieniłbym się w kostkę lodu.
Gdyby woda była ciepła, nie byłoby aż tak źle.
Skoro wieczór był tak piękny.

I gdy tak sobie pływałem mając nad sobą rozgwieżdżone niebo, widoczne poprzez szklany dach, ktoś wszedł. Wyraźnie usłyszałem dźwięk rozsuwanych drzwi, a następnie odgłos czyiś kroków. Po chwili rozpoznałem, że są to kroki dziadka.
Czyli Bruce wciąż mieszka z dziadkiem? A nie jest przypadkiem, hm, dorosłym mężczyzną, który zarabia sam na siebie? I czy przypadkiem dziadek nie mówił, że już nie będzie mu pomagał?
W takim wypadku chyba nie byłoby go stać na takie luksusy jak basen pod przeszklonym dachem.

Podpłynąłem do krawędzi basenu, gdzie już na mnie czekał. W ręku trzymał gazetę.
-Bruce – zaczął: – nawet nie wiesz, czego można dowiedzieć się z tych gazet.
-Że mój zespół jej uważany za bandę nawiedzonych satanistów? – zapytałem retorycznie.
To nie jest pytanie retoryczne, kochaneczku.
 
-Poniekąd, ale i tak na jedno wychodzi – odparł. – A może bym zadzwonił po egzorcystę?
On tak serio? Bo wyrzucenie z rodziny było serio, więc to pewnie też. Dziadziuś-badboy nie żartuje. Nigdy.
- Pewnie, dziadziu, w sumie co mi szkodzi - odparł Bruce, wzruszając beztrosko ramionami.

-Wiesz, oblanie mnie cysterną wody święconej powinno taniej wyjść – podsunąłem i wyskoczyłem z wody, odbiwszy się uprzednio od jej tafli. Bycie satanistą dodało mi kilka ekstra-zdolności.
Egzorcysta, jak każdy ksiądz, jest darmowy, więc to by chyba jednak taniej wyszło. Do poświęcenia wody z cysterny też jest potrzebny ksiądz, więc nawet gdyby trzeba było płacić, wyszłoby na to samo.

Chciałem podjeść po biały i niezwykle miękki ręcznik [Opis ten ma rzecz jasna znaczący wpływ na jakość opeczka], leżący na pobliskim stoliku, ale się poślizgnąłem. Zapewne wpadłbym do wody, gdyby nie to, że w jakiś cudowny sposób udało mi się odzyskać równowagę.
Magicznych zdolności ciąg dalszy.
 
-Bruce, młodzieńcze, ty się kiedyś zabijesz – westchnął dziadek, gdy okrywałem się ręcznikiem. 
-Spokojnie, ja panuję nad sytuacją To był kontrolowany upadek. – powiedziałem luzacko. Dziadek westchnął.

-Zaproś zespół jutro na obiad – powiedział, czy raczej rozkazał.
-Co?! Jutro?! – zwołałem zebranie zarządu do spraw zapraszania zespołu na obiad.
-Tak. Nie mam jeszcze autografu Steve'a na klacie. Wiesz przecież, jak mnie kręcą te jego włosy.
-Toż to niewykonalne!
-Wybacz, lecz słów twych, w stanie pojąć nie jestem.
 
 
Tak sobie wyobrażam dziadziusia-badboya podczas tej wypowiedzi.

-I co ja mam im powiedzieć? – zapytałem, prawie jęcząc.
-No, zaproś ich. Co, ja, mam ci mowę wymyślać? Kreatywny jesteś przecież – powiedział. Wywróciłem oczami. Jak dla mnie, teraz jest trochę zbyt późno, by kogoś zapraszać jutro na obiad.
-Ok, ok, zadzwonię – poddałem się. Na twarzy dziadka pojawił się triumfalny uśmiech.
-Świetnie. Pamiętaj, by powiedzieć Steve'owi o autografie! Niech się przygotuje psychicznie!

Na samym początku zadzwoniłem do Steve’a. Po paru sygnałach odpowiedział mi zaspany głos:
-Słucham? – zapytał Steve, ziewając przy tym.
-Cześć, Steve, to ja, Bruce.
-Czy ty wiesz, co to jest cisza nocna? – zapytał.
W końcu członkowie heavymetalowych zespołów, szczególnie ci u początków kariery, znani są z dziesięciogodzinnego cyklu snu, organicznej diety i domu urządzonego według zasad Feng Shui.
 
-Tak...to znaczy nie. Słuchaj mnie! Słuchasz?
-A mam inny wybór?
-Nie – uciąłem. (Łohohoho. Nie tak ostro siostro.) – Mój dziadekziuś zaprasza ciebie i resztę zespołku na obiadek w południe. Przynieście swoje ulubione maskoteczki Kucyków Pony i różnokolorowe kwiatuszki. Będziemy robić wianuszki! - pisnął podekscytowany.
-Jutro? – zapytał zdziwiony do bólu. - Jutro chciałem z Apple Bloom odwiedzić Ponyville... - zaczął smutno.
-Tak. Obecność obowiązkowa. Jemu się nie odmawia, bo to badboy jest.
-To dlaczego mówisz mi o zaproszeniu, dopiero teraz? – zapytał, tym razem z nutką złości.
-Bo sam się o tym dowiedziałem kwadrans temu – odpowiedziałem.
-Dobra, to gdzie mieszkasz?
-W takiej ogromnej rezydencji w Chiswick. Nawet trochę zamek przypomina.
Podanie adresu jest passe. Teraz się opisuje wielkość domu i wszyscy trafiają.


Dobrze, że nie mieszkał w szeregówce!
 
  -Ta, jasne. Bujną masz wyobraźnię – zironizował (zIRONizował). To się chłopak jutro zdziwi.
-Nieważne. Czekaj pod studiem. Wszyscy czekajcie pod studiem - zadecydowałem.
-Ale czekaj...-nie usłyszałem, co dalej, bo się rozłączyłem.
Potem zadzwoniłem do reszty zespołu. Przekazałem zaproszenie o kazałem czekać pod studiem o dwunastej trzydzieści.
Punktualnie o trzynastej limuzyna zatrzymała się przed wejściem do domu. Zespół wysiadł.
-Ja pierdolę! – zawołał Steve w moją stronę. – Ty uranem i ropą handlujesz?!
-Mój dziadek, ja śpiewam w twoim zespole – odpowiedziałem. Popatrzył na mnie jak na kosmitę.
-Nie wierzę – westchnął Dave.
-No, ale w każdym razie chatę masz wypierdolczą – powiedział Clive, wchodząc przez próg i wywalając się.
-Dziękuję. Ma już swoje lata - dodał ze wstydem. - No, ale zapraszam do środka – powiedziałem i otworzyłem jedno z skrzydeł ogromnych mahoniowych drzwi i gestem ręki zaprosiłem ich do środka.
Gdy weszli, głowy latały im na wszystkie strony.
-Bruce, jak mam chodzić po tych płytkach, żeby ich nie porysować? – zapytał Steve.  
Na rzęsach!
W baletkach!

-Normalnie – odpowiedziałem. – A tak przy okazji, to jest marmur. Patrzcie i podziwiajcie, już nigdy więcej nie zobaczycie czegoś tak drogiego.
#bogactwo

-Jak tu pięknie – westchnął Adrian.
-Potwierdzam – zgodził się Dave.
-Witam bardzo zdolnych młodzieńców – powitał nas dziadek, który pojawił się na górze schodów i teraz do nas schodził. –Jestem Karol Dickinson. Czujcie się jak u siebie w domu.
Steve błyskawicznie zadzwonił po dziwki.
Adrian szybko wyciągnął telefon i załatwił od znajomego dilera parę działek.
  
Zszedł na dół, o czym każdy z osobna marzył się przedstawił.
-A więc zapraszam do salonu – powiedział dziadek i wskazał ręką kierunek.
-Gratuluję wam świetnej płyty – pochwalił.
-A pan jej słuchał? – zapytał zdziwiony Steve.
-Oczywiście. Bruce w dniu premiery wpadł do domu jak huragan i wrzeszczał na całe gardło, żeby jej posłuchać – odpowiedział. No, ale to z tym huraganem mógł już pominąć. Nagle spod ziemi wyrósł jeden z naszych lokajów.
#magia

-Sir, Jej Saska-Królewaska Mość Królowa Elżbieta II chce z panem rozmawiać – oznajmił sztywno lokaj.
-Już idę. Czego ona znowu chce? – mruknął sam do siebie, gdy odchodził. - Pewnie znowu chce pożyczyć trochę hajsu. Ciężko jest być najbogatszym człowiekiem w kraju...
#bogactwo #szpan #słeg
*wzdycha przeciągle*

-No to ja zapraszam do salonu – powiedziałem i ruszyłem, a oni za mną.
-Miły ten twój tata – powiedział Adrian.
-Ale to był mój dziadek – sprostowałem. Nie musiałem się odwracać, żeby widzieć ich wielkie zdziwione oczy, bo przed nami stało lustro.

-Twój dziadek? - zapytał Clive.
-Tak.
-Jezu, ile on ma lat?
-Siedemdziesiąt dziewięć – odparłem.
-Przecież wygląda na najwyżej pięćdziesiąt pięć – zauważył Dave.
-Wiem, mnie też to dziwi.
Kolejny wampir? Wampirzy gang? Wampiry rządzące światem? Najbogatsze wampiry świata? O czym w ogóle jest to opko?
Nie, nie, nie, nie! To reptalianie rządzą światem, a nie wampiry! Ktoś tu nieuważnie słuchał Davida Icke. N.W.O., N.W.O.!

W chwili, gdy to powiedziałem, weszliśmy do salonu. I od razu, jak Ffilip z konopi (w tym przysłowiu chodzi o dawne określenie królika (filip), nie o człowieka o takim imieniu; poza tym, tu nie chodzi o wyskoczyć skądś nagle, tylko „odezwać się nie w porę, powiedzieć coś bez zastanowienia, niestosownego, niewłaściwego” (x). No chyba, że chodziło mu o jakiegoś Filipa, którego znał z podstawówki albo z podwórka. Mógł chcieć zaadaptować przysłowie do swoich realiów. Sam tak często robię.), wyskoczył komitet powitalny składający się z Edwarda i Williama. Czaili się za komodą i wyskoczyli na raz, dwa i trzy!
-Patrz, Ed, oto małpiszon Bruce i jego reszta kolegów małpiszonów – powiedział zjadliwie Will.
Hehehe.

Nie musiałem patrzeć się w tył, żeby zobaczyć że twarze całej reszty stężały, bo w moim domu jest dużo luster.
Bo oczywiście nikt nie potraktował tego jako żart, tylko wszyscy poczuli się urażeni słowami jakiegoś, wybaczcie słownictwo, gówniarza.

-Will, debilu, nie rób z siebie większego idioty, niż już jesteś – skarciłem go.
A Bruce jest dorosły i używa słów "debilu" i "idioto" do młodszego brata. Milusio, nie ma co.

-Hej, przepraszam. To miał być żart.
-Nie był śmieszny.
Ja się uśmiałam.
Ja nie skomentuję. 

-Dobra, nic się nie stało – powiedział Steve.
-I na to liczyłem – odpowiedział promiennie Will. – Ja jestem Will, a to jest mój brat bliźniak, Ed – przedstawił się i jego matka kupiła sobie nowy naszyjnik z diamentów, bo kto bogatemu zabroni, i wszyscy podali sobie ręce.
Group handshake!

 
Może powitanie Will’a nie było takie, jakie bym sobie życzył ("Witajcie, o przywódcy nowego świata, najlepsi muzycy, jacy kiedykolwiek żyli, najprzystojniejsi, najwspanialsi, najbogatsi, a przede wszystkim najbardziej skromni! Od dziś będę was nazywał Królami Wszechświata! Nadkrólem oczywiście będzie Bruce, bo jest najdoskonalszy! Dickinson krul!"), ale właściwie świat się nie zawalił. Steve i reszta się nie obrazili, więc było dobrze.
A reszta niedzielnego popołudnia minęła nam w bardzo przyjemnej atmosferze.
Kompletnie bezsensowny fragment, nic nie wnoszący do opowiadania.
Po co była powyższa scena? Dziadziuś nie miał egzorcysty, a jedyne, co się wydarzyło, to żart brata Bruce'a i przypomnienie o bogactwie naszego kochanego badboya. Nie rozumiem.
To opko głównie tworzą nic nie wnoszące historyjki o bogactwie Dickinsonów. Cóż, taki mamy materiał!

Dwa tygodnie później

Więc, jak już wspomniałem wcześniej, trasę koncertową zaczęliśmy w Los Angeles.
Późnym wieczorem wylądowaliśmy na lotnisku, a potem zapakowaliśmy się do autokaru, który zawiózł na do hotelu.
Ledwo wrzuciliśmy torby do pokoi i już polecieliśmy do baru. Trzeba jakoś oblać początek trasy.
Nie, żeby coś, ale Bruce (ten prawdziwy, nie opkowy) odszedł ze swojego poprzedniego zespołu, którym nawiasem mówiąc był Samson, nie jakiś tam bliżej nieokreślony Styx, bo za dużo pili i za dużo ćpali, a on chciał oddać się muzyce, nie używkom.
Kanon wykrzywił twarz w grymasie i schował się pod jednym z barowych stołków, płacząc rzewnie. Zajęta wymyślaniem głupotek Ałtoreczka nie zwróciła nawet uwagi na rozległą kałużę, która utworzyła się pod jej stopami.

Chociaż, gdy weszliśmy do baru, to zamiast iść z chłopakami grać w bilard, ja poszedłem usiąść przy barze. Zamówiłem kufel Guinnessa i po chwili ktoś się do mnie dosiadł. Tej osoby nie można było pomylić z nikim innym – super płaski nos i szeroki uśmiech z rządkiem równiutkich prostych zębów. Nicko McBrain aka ten, który w pierwszym rozdziale był zbyt blady, jak na mieszkańca Florydy. Poznałem tego wariata jakieś dwa lata temu. Także w barze.
-A kogoż to moje piękne oczy widzą – powiedział z nieskrywanym entuzjazmem dla piękna swoich oczu – Bruce Dickinson.
-Nicko McBrain – odpowiedziałem równie entuzjastycznie – Co tam...
Nie dokończyłem zdania, bo wszedł mi w słowo. Coś do mnie powiedział, ale nie zrozumiałem, co, bo powiedział to tak szybko.
-Co takiego? - zapytałem.
-Więc jesteś nowym frontmanem (kolejny dowód na to, że Brucelinka nie śpiewa) Maiden, tak?
-Tak – odpowiedziałem. – W takim razie, dlatego, że jestem frontmanem Maiden, posiedzimy i pogadamy. Co ci zamówić?
-Może być to, co ty pijesz – odarł bez większego zastanowienia. Skinąłem na barmana, żeby podał jeszcze jeden kufel.
-No więc, co tam u ciebie słuchać? – dokończyłem zaczęte już wcześniej pytanie.
-Nie narzekam. Tak w ogóle, to jutro moja kapela gra jako wasz support.
Jedenaste: Nie będziesz miał talentów większych nad merysójkę.
(Ani żadnych innych... przymiotów większych nad te merysójkowe).

-Serio? I dlatego wyglądasz jak alfons? – zapytałem. Na serio tak wyglądał. Był cały ubrany na biało. Białe spiczaste buty, biały garnitur, a na czubku głowy, tak dla odmiany, biały kapelusz.
 
 
-Skądże – obruszył się, a potem z nikąd wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Patrzyłem na niego, nic nie rozumiejąc i pijąc piwo, a on dalej się śmiał i w końcu spadł z krzesła. No cóż, wariat jak ich mało.
"Słownictwo gimbazy do stosowania w sytuacjach codziennych"
Autor: Bruce Dickinson
Już wkrótce w księgarniach!

-Wariat z ciebie, McBrain – westchnąłem i pomogłem mu wstać z ziemi, bo paru klientów w barze zaczęło się nam przyglądać z dziwnymi wyrazami twarzy.
-Z ciebie też, Dickinson – powiedział, gdy już się trochę uspokoił i usiadł z powrotem na krześle. – Wiesz, o co mi chodzi?
-Tak – odparłem. A skądże miałbym nie wiedzieć. Jak już mówiłem, poznałem Nicka dwa lata temu, w barze przylegającym do studia nagraniowego. To do czegoś zobowiązuje! 
 Wpadłem do baru z okrzykiem na ustach ("YOOOLOOO!!!"), a Nicko grał wtedy w bilard, a potem się mnie zapytał, czy jest chory psychicznie, czy jak. Właściwie to nie wiem, co było w tym takie śmieszne, a on dalej się śmiał.
Nie rozumiem tego fragmentu.
  

-To było dobre – wydusił z siebie i wziął potężny haust piwa.
I gdzieś mniej więcej tutaj urywa się moja pamięć, co się działo dalej. Pamięć powraca mi dopiero następnego dnia rano.
Przepraszam bardzo, ILE ON WYPIŁ?
Pół litra. Wody smakowej, bo niczego innego mu nie chcieli sprzedać.
Cóż, "nieważne jaki smak. Ważne, żeby sponiewierało".

Jasne światło dnia padało na moją twarz, rażąc moje oczy nawet przez zamknięte powieki. Ale nie chciało mi się wstać i zasłonić zasłon. Wolałem się rozkoszować tym, że obudziłem się w łóżku. W końcu łóżko to bardzo fajne miejsce, żeby się obudzić, chociaż jeszcze fajniej by było, gdybym wiedział, jak się w nim znalazłem, a tego nie wiedziałem. Tak w ogóle, to co ja wczoraj robiłem? Ah (amperogodzina?) tak, przylecieliśmy do L.A, poszliśmy do baru, gdzie spotkałem Nicka, a potem? Cóż, jak wstanę, to się dowiem, a na razie...i właśnie wtedy na moją klatę spadła czyjaś ręka. Spojrzałem w bok i zobaczyłem, że obok mnie leży...Dave aka ten, który wziął mnie za swoją żonę w pierwszym rozdziale.
-DAVE! – ryknąłem na całe gardło i spadłem z łóżka. Gitarzysta podniósł się raptownie i przestraszony rozglądał wokół siebie. Co mogło być jeszcze gorsze od tego, że obudziłem się z kolegą z zespołu w łóżku? A to, że obaj byliśmy nadzy.
(zdjęcie tylko dla wytrzymałych psychicznie; +18)
KociePorno, patrz, YAOI, a do tego HENTAI!
*taniec radosnego szamana*
Od razu mam w głowie socks on cocks w wykonianiu RHCP (zdjęcie dla napalonych groupies; +15)

Chyba zaraz zawału dostanę.
-O Boże przenajświętszy! - krzyknął Dave. – Co myśmy robili?!
-No chyba właśnie nic!
-To co ja robię tutaj?!
-Dobre pytanie. To mój pokój – odpowiedziałem. Mój pokój. Chociaż tyle w tym dobrego.
Wziąłem głęboki oddech, on też.
-Posłuchaj, Dave, najprawdopodobniej pomyliłeś sobie mój pokój z twoim, bo na bank tak było, a nie zauważyłeś, że tu śpię, to się położyłeś...obok – wytłumaczyłem. Dave się chwilę zastanowił.
-Bardzo dobra konkluzja – pochwalił
Schodząc na śniadanie, jak każda typowa Marysia Zuzanna, spotkaliśmy Adriana. Potwierdził, że widział, jak Dave wchodzi do mojego pokoju, tylko że nie był pewny, czy to mój pokój i dlatego go nie zatrzymał. No więc sprawę uznaję za zakończoną.
Sprawę tę, nie mającą standardowo żadnego sensu, można było co prawda zakończyć mniej więcej tuż przed jej rozpoczęciem. Bo w ogóle co to za głupota; przecież to oczywiste, że do niczego nie doszło. Nie rozumiem homofobicznego stosunku do pijanych kumpli śpiących razem w łóżku. Jak się jest pijanym, to śpi się przecież gdziekolwiek i na czymkolwiek.
Get real, Ałtoreczko!
 
Wieczorem graliśmy koncert i tak, jak zapowiedział mi wczoraj Nicko, dziś jego zespół grał jako nasz support. A po ich występie, Nicko ubrany w dokładnie taki sam garnitur, jak wczoraj, i z maską Eddiego na twarzy zaczął latać po całej scenie i wykonywać jakieś dziwne gesty.
Potem nadszedł czas na nasz występ. Daliśmy czadu na maksa. Wtedy też po raz pierwszy wypowiedziałem, już dzisiaj słynne, „scream for me”. Fani to od razu pochwycili i rozniosło się to falą, a Steve uznał to za coś zajebistego.
Jak wszystko, co robisz, Brucelinko.
Męska Mary Sue +50

Po koncertach w Ameryce Północnej, nadszedł czas na Amerykę Południową, a następnie na Europę i Japonię. Wszędzie za nami ciągało się szaleństwo, które ciąga się do tej pory.
Ciągi są wszędzie:


 
Weźmy na przykład Adriana – przed koncertem w Sao Paulo zrzygał się na jeden z zasilaczy. Koncert odwołano, bo Andy rzygał co chwilę.
W Hiszpanii po jednej z pijackich nocy wszyscy szukali Steve’a. Spał na dachu hotelu otoczony butelkami po wódce.
Jak mówiłam, pijani ludzie nie dbają o okoliczności drzemki.
 
Podobnych zdarzeń na pewno było bardzo dużo, ale nie ma tu miejsca na wpisywanie ich wszystkich. Czasu zresztą też. Choć możliwe jest, że trochę z tego pozapominałem.
W każdym razie trasę koncertową kończyliśmy w Australii, do które dotarliśmy pod koniec listopada. Mieliśmy dać dziesięć koncertów w Sydney.
Zamiast w hotelu zamieszkaliśmy w należącej do mojej rodziny starej rezydencji, jeszcze ze wczesnych początków znajdujących się tu kolonii brytyjskich.
Co prawda z historią mam tyle do czynienia, ile mogę mieć na najmniej humanistycznym profilu eva, ale z tego co pamiętam, to Australia służyła Wielkiej Brytanii do zsyłania więźniów i innych, niepotrzebnych w kraju ludzi. To Francja traktowała kolonie jak część państwa, tylko znacznie oddaloną.
EDIT: Spytałam mojego nauczyciela historii i powiedział mi, że owszem, jest to możliwe, jednak oznaczałoby to przodków związanych z handlem bądź ewentualnie armią. Nie wiem, jak to było w Wielkiej Brytanii, ale przynajmniej w Polsce bogaci kupcy nie byli traktowani przez arystokrację jak im równi. Dorobkiewiczów majątek nie czynił poważanymi. A biorąc pod uwagę rozmowę telefoniczną z Królową, mniemam, iż relacje pomiędzy rodziną królewską a rodziną Bruce'a sięgały już paru pokoleń wstecz, zatem nie wydaje mi się, żeby kupieckie pochodzenie było tu logiczne. 
EDIT VOL.2: Ponownie zapytałam mojego nauczyciela. Okazało się, że Wielka Brytania była nieco bardziej tolerancyjna w stosunku do dorobkiewiczów, to jest sam majątek miał duże znaczenie, a szlachectwo można było sobie nabyć. Co jednak nie zmienia faktu, że tak bliskie kontakty z rodziną królewską wówczas tutaj nie pasują.
Ale zwracam Ałtoreczce część honoru.

Gdy tu przybyliśmy, obeszło się bez pytań typu „Czy tej barierki można dotknąć?” Tak, kurwa, można.
No nie wiem, ja tam bym się bała dziadka-badboya. Wpierdol nie marmur, czeka na każdym rogu...
 
Było pięknie, wspaniale wręcz przez, momencik żebym się nie pomylił...przez jakieś pół dnia od momentu wypakowania walizek. Wszystko zakończyło się wraz z telefonem mojego ojca.
-Słucham? – zapytałem i jedną ręką otwierałem puszkę piwa.
-Witam cię, Paul – zaczął. Nienawidzę, jak do mnie mówią Paul. – Jak mniemam, jesteście już na miejscu? – zapytał retorycznie.
- Nie, jeszcze jedziemy. To wale nie tak, że są lata osiemdziesiąte i nie ma telefonów komórkowych, w związku z czym zadzwoniłeś na stacjonarny. Tak – odparłem i napiłem się piwa.
-To świetnie, bo bliźniacy i Maria są już w drodze – oznajmił.
Wyplułem piwo w taki sposób, że utworzyło mgiełkę i zacząłem kłaskać (klaskać? głaskać? mlaskać!). Zaraz, chwilunia. W jakiej drodze? Do piekła? „I’m on highway to hell?” To miał na myśli?
-Już się udusiłeś? – zapytał. To miało być zabawne? Nie wyszło.
A tu się akurat zgodzę.
 
-Jak widać, nie – odpowiedziałem i wziąłem głęboki oddech. – Żartujesz, prawda?
-Nie.
-Dlaczego niszczysz mi życie? – zapytałem dla większej dramaturgii.
Męska Mary Sue +40
Drama Queen +200
 
  
But you don't have to be so mean, you're such a drama queen!

-Wiesz co, Paul? Przesadzasz – stwierdził. No, może trochę za bardzo.
-Nie mów do mnie Paul – upomniałem go.
-Ale tak masz na imię – stwierdził. – Nie odchodź od tematu.
-No ale gdzie niby oni mają mieszkać?
-W rezydencji, a gdzie?
-Nie zmieszczą się – mruknąłem.
-Czy dla ciebie piętnaście sypialni to za mało? Przestań zachowywać się jak małe dziecko, dobrze?
Zgadzam się z tatusiem. Masz lat w tym miejscu opka dwadzieścia trzy lub dwadzieścia cztery, nie siedem.

-Yhm – wymamrotałem.
-To świetnie, że się rozumiemy. Tylko mi żadnych balang tam nie urządzać, jak oni będą organizować piana-party, bo zły będę. A jak się nie podoba, to weź linę i idź się zważ – powiedział i się rozłączył.
Zły ojciec +20  
Ważenie się przy użyciu liny? Znaczy sprawdzanie, czy lina jest przeciążona, tak? 
Może to tak jak w Holandii podczas Festiwalu Sera? Wielkie kule Goudy (która, tak na marginesie, stanowi 80% ogólnej produkcji serów w tym kraju) są jednostką miary, tj. możesz sprawdzić, ile takich kul Goudy ważysz.

Nawet nie miałem czasu na słowo sprzeciwu. Mogłem tylko trząść się ze wściekłości. Co oczywiście zrobiłem. A potem opadłem na fotel. I co? Mam niańczyć dzieci? Ja, Wielki Bruce Dickinson?
To wcale nie tak, że oni są:
a) twoim rodzeństwem,
b) nastolatkami, nie dziećmi - William i Edward mają po osiemnaście-dziewiętnaście lat (są pięć lat młodsi od ciebie, Brucelinko!), a Maria o rok mniej. TO NIE SĄ JUŻ DZIECI!
Męska Mary Sue +300
Zły brat +100 

No błagam was, zlitujcie się.
A gdyby się ich tak pozbyć?
DESTROY THEM WITH LASERS!
Zły brat +200

Reszta rodziny by się zorientowała?
Pewnie nie. Co tam, stracą troje dzieci tylko. Mniej gęb do wyżywienia będzie.

Porzucić na samym środku pustyni, na łaskę i nie łaskę Aborygenów? Miną wieki, zanim wrócą. Jeżeli w ogóle wrócą. Bardziej łaskawą dla nich wizją jest zakneblowanie ich i wrzucenie do piwnicy. Od czasu do czasu będzie im się wrzucać im jakiś resztki im, żeby z głodu nie skonali.
I będą jeść z zakneblowanymi ustami? Ciekawa koncepcja..
Zły brat +300

Czy to wydaje się straszne? Możliwe, ale oni sami w sobie są straszni. Rozdarte i rozpuszczone bachory...dobra też taki byłem, a może dalej taki trochę jestem?
Tak, jesteś. I to bardzo.
Czy naprawdę nie poradziłbyś sobie z trójką prawie dorosłych ludzi? Mówisz im: "Tu macie jedzenie, tu macie spanie, nie zgubcie się", a oni zajmują się sobą, bo są, kurczę, PRAWIE DOROŚLI. Nie mają lat pięciu, tylko osiemnaście-dziewiętnaście. Osiemnastolatkowie mogą z powodzeniem zająć się dwuletnim bratem przez dwa dni, jeśli muszą (wiem to z własnego doświadczenia). NIE TRZEBA IM GOTOWAĆ ANI WYMYŚLAĆ ZABAW, BO ONI TO UMIEJĄ (a przynajmniej powinni).
 
 
Zły brat +400
Męska Mary Sue +500
(duże liczby lecą, bom zła)
Poza tym, zawsze możecie się przenieść do hotelu.
Wyczuwam tu porządny ciąg w punktacji. Ciągi naprawdę są wszędzie.

Nieważne, ważne (trochę jak "kocha, nie kocha"; ciekawe, jakiego kwiatka użyła Brucelinka? Rosiczki.), że umiem sobie radzić z problemami (jakiż to wtedy byłem naiwny).
Wciąż jesteś.

-Ej, Bruce. Bruce – wzdrygnąłem się. To Dave pstrykał mi palcami przed oczami.
-Jezu, Dave, chcesz, żebym na zawał zszedł?
-No coś ty. Co taki zamyślony jesteś? – zapytał, siadając na kanapie obok.
-Zamyślony hmm...powiedzmy, że będziemy mieć tu gości, którzy są teraz w drodze – odpowiedziałem.
-Jakich gości? – zapytał, nic nie rozumiejąc.
-Edwarda, Williama i Marię - odpowiedziałem. Wybałuszył oczy. – Tak, niestety, Davey. Też się o tym przed chwilą dowiedziałem – dodałem. Przez dwa tygodnie mieć na głowie dzieci do bawienia. Koszmar.
ONI. SĄ. DOROŚLI.
(lub prawie dorośli, ale na pewno nie są małymi dziećmi, które trzeba bawić)

Nim Dave zdążył coś odpowiedzieć, zadzwonił telefon. Kogoż to znowu mogą nieść otchłanie piekielne?
-Słucham? - zapytałem, gdy odebrałem.
-Bruce, młodzieńcze – zaczął dziadek. – Słyszałem, jakież to nieszczęście spadło na ciebie, mój drogi wnuczku.
Takie nieszczęście, musieć zapewnić dach nad głową i praktycznie tylko dach nad głową, bo o resztę sami zadbają, trójce rodzeństwa.
Męska Mary Sue +200
Dziadziuś-badboy +200

-Widzę, że wieści szybko się rozchodzą – stwierdziłem markotnie.
-Coś ty taki markotny? Nie widzisz, jakie życie jest piękne – mówił z niepohamowanym entuzjazmem. – Patrz na jasną stronę życia. Zobaczysz, jak będzie fajnie, gdy oni przylecą. To tylko taki twój negatywny odruch.


-No, masz rację – stwierdziłem. Już nawet podniosłem się na duchu. On to jednak ma gadkę.
-Ah, pewnie chodzi o to, że imprez nie możecie robić? Co się tym przejmujesz? Róbcie je sobie do woli. Masz moje oficjalne przyzwolenie, tylko żeby nikt inny nie o tym nie dowiedział nie. Poza oni są już dorośli.
Mówiłam!

Mimo wszystko nie chciałbym jeszcze, żeby od razu chodzili pijani, wiec jakbyś mógł ich pilnować, żeby nie upijali się do nieprzytomności – poprosił.
-Masz rację – zgodziłem się, kompletnie zapominając o ostatniej nocy spędzonej z nagim kumplem.
-Wiesz, co? Przyjadę na wasze ostatnie dwa występy, co ty na to? – zapytał.
-Ty? – zdziwiłem się. Dziadek stojacy pod sceną w koszulce Iron Maiden i drący się „six, six, six the number of the beast”? To chyba przekracza granice mojej wyobraźni.
Słabo z wyobraźnią w takim razie.
Ważne, że z samooceną wszystko w porząsiu! ^^ 

-No co? Zapamiętaj sobie, że nie ważne ile masz lat – ważne na ile się czujesz – powiedział.
-No, jasne – rzekłem.
-To do zobaczenia i miłej zabawy wam życzę – i się rozłączył. Spojrzałem na Dave’a, który słyszał całą rozmowę. W końcu sterczał nade mną.
-Równy gość z tego twojego dziadka – stwierdził.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo – dodałem.
-No więc, o której nasi goście mają tu dotrzeć? – zapytał.
-Nie mam zielonego pojęcia – odparłem. I poszedłem szukać reszty zespołu, żeby przekazać im najnowsze wieści.
Clive’a i Adriana spotkałem w basenie, jak leżeli na materacach w wodzie. Każdy z nich miał puszkę piwa w ręce. A jakże by inaczej.
Steve’a spotkałem w bibliotece, gdzie studiował jakieś stare woluminy.

5 godzin później
-Macie sprzątać, zmywać, robić śniadania, obiady, kolacje – dalej wymieniałem: – być grzeczni, być cicho, nie pić wódy, bo zabije, i najlepiej jakbyście w ogóle zamieszkali w piwnicy – klasnąłem w dłonie. – To tak na początek. – tak oto zakończyłem mowę powitalną do mojego rodzeństwa.
-Aha – jeszcze coś sobie przypomniałem. – I najważniejsze – ja jestem tutaj alfą i omegą, więc macie mnie słuchać, ich też, bo jak nie, to w pysk.
(Spokojnie, Opuncjo. Nie denerwuj się, to tylko opko. Oddychaj, dasz radę.
 
 
)
Męska Mary Sue +1000
Zły brat +2000

-Czy my wyglądamy na jakichś czarnych niewolników? – zapytał Ed.
- Nie, jesteście przecież biali.
 

Cicho bądź, głąbie – rozkazałem.
I mówi to dorosły już, dwudziestoczteroletni (ponoć) mężczyzna?
Zły brat +200
Zbuntowana Męska Mary Sue +250

-Już wystarczy, że się wepchaliście się tu z butami się – powiedział Steve-badboy. – Więc teraz macie, kurwa, słuchać, co do was mówimy.
-Właśnie – podjął Adrian. – Jesteście fajni, ale nie mamy zamiary was niańczyć jak małe dzieci ani wysłuchiwać waszych narzekań.
-Jak wam się nie podoba, to wypad z powrotem do Anglii – zakończył Dave. Ale moje rodzeństwo sprawiało wrażenie, jakby miało nas w głębokim poważaniu.
-Słyszeliście? – zapytałem dla pewności. I tak pewnie nie będą robić wszystkiego, co im się powie.
-Tak – odpowiedzieli chórem, przeciągając cały wyraz. Ćwiczyli tę kwestę trzy godziny, lecąc samolotem, dlatego wyszło im perfekcyjnie równo.
-Świetnie – mruknąłem.
-Czy możemy się już rozpakować, wasza wysokość? – zapytała z przekąsem Maria.
Gdzie się podziała słodka nastolatka, która rzucała się na brata i go całowała?
Nauczyła się, że dla takiego głąba nie warto. 
Poza tym wtedy miała interes.

-Tak – syknąłem. Ona zadarła głowę do góry i odeszła dumnie wyprostowana. Bracia podążyli za nią. Jeszcze tylko Will na chwilę się odwrócił, żeby coś powiedzieć.
-Bruce – zaczął: - mama powiedziała, że masz nas pilnować na koncertach.
-Tyłki też mam wam podcierać? – zapytałem złośliwie. On pokazał mi język i sobie poszedł.
Mama najwyraźniej też nie zauważyła, że jej dzieci są dorosłe. A zresztą błagam, który normalny nastolatek rzeczywiście powiedziałby to bratu?

Następny dzień zaczęliśmy od śniadania, które zrobiłem razem z Dave’em, bo reszta towarzystwa dup nie mogła ruszyć, żeby nam pomóc.
Bo to wcale nie tak, że każdy z nich jest dorosły i może zrobić śniadanie dla samego siebie lub nie jeść go wcale, jeśli nie chce mu się ruszać.

-To co będziemy dziś robić? – zapytał Adrian, gdy podawałem mu talerz z kanapkami.
-A co możemy? – zapytał Ed.
-Dziś jest koncert AC/DC – podsunęła Maria.
-O – powiedziałem – To może pójdziemy na koncert? Zjem tylko i polecę kupić bilety, co?
Oczywiście! W dniu konceru! Leć, Bruce!
 
-Leć, Bruce! I odleć z tego świata! – wydarł się Steve, unosząc ręce do góry i kiwając się na krześle z którego następnie spadł. W tym czasie schowana pod stołem KociePorno pokiwała głową, wtórując chłopakowi. Obłąkany czy jaki? Nikt tego nie skomentował, a Steve po chwili wstał i usiadł z powrotem, tak jak Bóg przykazał.
-Koncert to zajebisty pomysł – stwierdził jednoznacznie Adrian. Nie dziwię się. Co chwila gada o tym, jak to świetnie Angus Young gra na gitarze i jakże świetnie z nią tańczy.
-Czyli koncert? – zapytałem dla pewności.
-Tak – odpowiedzieli wszyscy chórem.
No więc po śniadaniu, po którym ja i Dave musieliśmy posprzątać (bo nie mógł tego zrobić nikt inny, oczywiście; nasza kochana Mary Sue musi się poświęcać dla dobra innych), poleciałem po bilety na koncert. Gdy wracałem, spotkałem kogoś, kogo w ogóle nie spodziewałem się spotkać.
-Hej, ja cię znam! – wykrzyknął na mój widok.
-No popatrz, ja ciebie też – odpowiedziałem, uśmiechając się. – No ale skoro to nasze pierwsze spotkanie, to się przedstawię – Bruce Dickinson – podałem mu rękę.
Co? Pierwsze spotkanie, skoro się znają? Chyba że coś ominęłam.
 
-Brian Johnson – odpowiedział i uścisnął mi dłoń. Brian w swoim nieśmiertelnym kaszkieciku.
Coś w tym stylu?
 
 
– Miałem nadzieję cię tu spotkać, ale szczerze powiedziawszy, była to nikła nadzieja.
-Ja natomiast w ogóle się tego nie spodziewałem. No chyba, że na dzisiejszym koncercie z daleka.
-O super, idziecie na koncert. To znaczy kto? – zapytał. To było bardzo inteligentne.
-Ja, reszta kapeli i trójka mojego rodzeństwa – odpowiedziałem.
-Ej, to po koncercie wybierzmy się do baru, co ty na to?
-Świetny pomysł – stwierdziłem z radością.
-Więc Hard Rock Cafe na rogu dziesiątej i dwunastej – powiedział.
Naprawdę nie ma knajp, które nazywają się inaczej, niż Hard/Heavy Rock?
Kochana Opuncjo, Hard Rock Cafe to kanon lanserstwa. Każdy szanujący się, ciekawy świata lanser, powinien mieć taką koszulkę:


Ta akurat jest z Londynu, ale oczywiście inne miasta (rzecz jasna, nie polskie) również się nadają. Szczególnie amerykańskie.
Pomijam oczywiście fakt, że mamy rok 1982, a pierwsza restauracja Hard Rock Cafe w Australii pojawiła się w 1989 roku.

-Na pewno będziemy. To zobaczenia – powiedziałem na odchodne i ruszyłem do domu.
A na koncercie, z racji tego, że staliśmy prawie pod samą sceną, Brian nas dopatrzył i wspomniał o tym widowni.
Po koncercie bliźniaków i Marię odesłaliśmy do domu (widzą, gdzie on jest, więc trafią (tak sami?!)), a sami poszliśmy do baru. Usiedliśmy przy stoliku i czekaliśmy z jakieś piętnaście minut na to, aż przyjdą.
Gdy przyszli, dosiedli się do nas. Naprawdę nie wiem, jak w dziesięć osób zmieściliśmy się przy typowym barowym stoliku. Siedziałem między Angusem i Brian’em, gadaliśmy, piliśmy i nagle znikąd do Angusa podszedł jakiś typ, który go zaczepił. Ang wstał, bo coś mu się nie spodobało, a ten facet go rąbnął w twarz.
Muzycy - Motocykliści 0:1

Upadłby, gdybym go nie złapał, po czym wstałem.
-Weź się odpierdol – rozkazałem i potraktowałem go lewym sierpowym. To był naprawdę piękny cios.
Męska Mary Sue +120
Muzycy - Motocykliści 1:1

Facet by upadł, gdyby....no właśnie, gdyby nie jego koledzy, którzy go złapali. Motocykliści, z długimi czarnymi brodami, odziani w skóry. Jak na komendę wszyscy wstali, my zresztą też.
-Macie jakiś problem? – zapytał wyzywająco jeden z nich.
-To chyba wy macie, pierdolone łajzy! – krzyknął Ang.
-Odszczekaj to, ty karle! – wrzasnął ten, co go rąbnąłem.
-Jak ci wpierdolę, to zobaczymy, kto tu jest karłem! – ryknął Angus i wrzucił trzeci bieg się na niego z pięściami i dzikim okrzykiem na ustach ("THIS IS SPARTA!"). Poszliśmy w jego ślady.
Czy w tej knajpce nie było nikogo, poza nimi? Nikt nie odsunął ich od siebie? Nikt ich nie uspokoił? Wątpię, by właściciel chciał bójkę w swoim lokalu.
Właściciel pewnie nie chciał, ale pozostali ludzie w barze jej pożądali. Zupełnie jak ja.
Uwielbiam bezsensowną przemoc.

  
, że tak się posłużę DM.

Na wstępie dorwałem tego, co krzyknął, czy mamy jakiś problem. Teraz to on miał problem. Uderzyłem go z całej siły w kwadratową szczękę...
 
 
Czyżby za dużo Minecrafta, Bruce?

...i miałem wrażenie, że złamałem rękę lub coś, na przykład nogę. Na szczęście to było tylko złudne wrażenie (pleonazm). Potem jeszcze uderzyłem go w brzuch i gościu padł jak długi.
Męska Mary Sue +20
Muzycy - Motocykliści 2:1

Miałem chwilę czasu, bo nie chciałem rozeznać się z sytuacją. Wszyscy ze wszystkimi się napieprzali. Dookoła latały kufle z piwem bądź też bez.
I właściciel jeszcze ich nie powstrzymał? To jego pieniądze były w ten sposób marnowane.
"Ech, te metalowe zespoły! Dobrze, że śpią na forsie, to przynajmniej za wszystko mi zwrócą. A może i nawet z procentem..?", zastanawiał się pan Zbyszek, sześćdziesięcioletni właściciel baru. Bo Hard Rock Cafe to to na pewno nie było.

Po prostu czysty chaos. Zobaczyłem, że gościu który nazwał Angusa karłem, teraz trzyma go nad głową i chce nim rzucić za bar. Nie zwlekając ani chwili dłużej, wziąłem jedyny ocalały kufel leżący na stoliku i rąbnąłem nim tego typa w łeb.
Muzycy - Motocykliści 3:1

A po chwili ktoś inny też mi przywalił kuflem w łeb.
Muzycy - Motocykliści 3:2

Nie wiem, jakim sposobem nie straciłem przytomności, ale czułem, jak krew mi ścieka po twarzy. A potem chyba tak sama osoba zaczęła targać mną za włosy.


Muzycy - Motocykliści 3:3

Po chwili przestała, bo ktoś najwyraźniej musiał moje skromne ja ode mnie odciągnąć. Ale i tak miałem wrażenie, że wyrwała mi chyba wszystkie włosy z głowy.
Otrzęsłem się i zobaczyłem, że Dave leży przygnieciony do podłogi i jest okładany po twarzy.
Muzycy - Motocykliści 3:4

Wziąłem leżące krzesło i uderzyłem napastnika w plecy, a następnie zrzuciłem go z Dave’a.
Muzycy - Motocykliści 4:4

Pomogłem mu wstać i zaczęliśmy się kierować w stronę wyjścia z baru. Bogu chwała, że z niego wyszliśmy.
Opuszczenie miejsca potyczki jest równe poddaniu się. Opuncja uznaje Motocyklistów za wygranych tej walki.
Swoją drogą, Bruce zawsze albo ucieka od walki, albo ma kogoś, kto go z niej uratuje, jak na prawdziwą Mary Sue przystało.

I bardzo dobrze zrobiliśmy, bo w stronę wejścia nadbiegali poszukiwacze mocnych wrażeń.
Nie czekaliśmy na resztę, tylko od razu, tak szybko, jak tylko mogliśmy, poszliśmy w stronę domu.
Eee, to tylko nasz zespół. Niech się ponapierdzielają i najlepiej pozabijają, co mi tam!
Mówią, że sport to zdrowie...

Ranek. Obudziłem się obok Dave’a na kanapie. Tym razem byliśmy w ubraniach.  
Słabo. Bruce, patrz, co Paulo Ci mówi.
 
(niezawodny kwejk.pl)

Czy ja wyczuwam zawód w głosie Bruce'a?
(Małe yaoi zdecydowanie udoskonaliłoby to opko *KociePorno mruczy pod nosem z uśmiechem, po czym przypomina sobie, że ma do czynienia z Ałtoreczką* Undo! Cofam fantazję!)

Głowa bolała mnie od ciosu kuflem i targaniu za włosy, prawa dłoń bolała mnie niemiłosiernie i do tego miałem podbite oko. Ciekawe skąd, bo nie przypominam sobie, żebym dostał w twarz.
To Dave w nocy cię zbił.
Pejczykiem. 

Nawiasem mówiąc Dave nie wyglądał wcale lepiej.
A tak poza tym, to gdzie jest reszta?
Kazałem Will’owi poszukać reszty. Znalazł tylko Adriana śpiącego nad krawędzią basenu.
To cud, że się nie utopił. On też nie wyszedł z tej bójki bez szwanku.
Teraz w salonie siedział Dave, Adrian i moje rodzeństwo, i oczywiście Bruce Wielki.
Męska Mary Sue +200000, no błagam.
O ile to nie jest żaden inny Bruce, którego przegapiłam, szukając gifów, to widzę, że wkrada nam się Jak Najbardziej Obiektywny Narrator Trzecioosobowy.

-No, ale gdzie jest reszta? – zapytałem trochę przestraszony.
O, już zniknął! Pomylił opka.
 
Oni popatrzyli po sobie z postrachem.
-Bardzo dobre pytanie – powiedział powoli Adrian.
-Nigdzie ich nie ma – odpowiedział Ed. Nie zważając na łupiący ból w czaszce, myślałem gorączkowo nad tym, gdzie też oni mogą być. Chyba nie wpadł im do głowy wspaniały pomysł popływania po pijaku w nocy w morzu, prawda?
Potwierdzam, pływanie po pijaku w nocy nie jest dobrym pomysłem, jeżeli nie ma się trzeźwego opiekuna.
A może, hm, zostali w barze lub jego okolicach? Ja bym tam sprawdziła najpierw.
Nasza merysójeczka ma po prostu ogromną wyobraźnię!


-A może wrócili z Angusem do jego domu? – podsunęła Maria.
-Siostra, jesteś wielka – powiedziałem z uznaniem. – To ja lecę sprawdzić.
-Czekaj – powstrzymała mnie. – Weź się ogarnij, bo ludzi na ulicy przestraszysz.
-Słuszna uwaga.
-A wiesz, gdzie on w ogóle mieszka? – zapytał Adrian.
-No nie – odpowiedziałem zgaszony.
-Idź się ogarnij, a ja się dowiem – polecił Will.
Czyli jednak niewolnicy?

Po dwudziestu minutach byłem doprowadzony do porządku przez rodzeństwo, bo sam najwidoczniej nie umiałem.
Albo po prostu poszedł do Whale Wash:

 
Will, tak jak mówił, dowiedział się, gdzie mieszka Angus. A mieszkał na Forest Street.
Pędziłem przez miasto, ile sił w nogach. Nieźle się orientowałem, gdzie leży jaka ulica, bo prawie co roku dziadek zabierał mnie tu na wakacje.
Wpadłem jak strzała do ich ogrodu, lecz przed drzwiami wejściowymi, tak jak przystało na kogoś z błękitną krwią w żyłach, kulturalnie zapukałem.
Męska Mary Sue +30
Bo Bruce to rzecz jasna ucieleśnienie kultury i dobrego wychowania, jakoż odpowiedzialności i samodzielności.

Nikt nie otworzył, zapukałem i drugi raz. Dalej nic. No więc zadzwoniłem – też nic. Zadzwoniłem i drugi raz – otworzył zaspany Angus.
Dlaczego nie zadzwonił do razu? Czy on jest kompletnym debilem?
Wyrabiał w sobie nawyki do swojego wymarzonego zawodu - listonosza.
Drodzy czytelnicy, pamiętajcie:
Listonosz zawsze puka dwa razy

-O Bruce, jak miło cię widzieć – przywitał mnie.
-Ciebie też, Ang – odpowiedziałem – Nie ma przypadkiem u was Clive’a i Steve’a?
-Nie, a powinni być?
-No nie wiem, bo u nas ich nie ma i myślałem, że...
-Spoko – przerwał mi – Zaraz ich znajdziemy. Wejdź do środka – zaprosił i usunął się z przejścia, żebym mógł wejść.
-Bardzo ci dziękuję, że mnie obroniłeś – powiedział.
-Nie sprawy. Zrobiłbyś to samo – odpowiedziałem.
Bruce taki bohaterski.
Męska Mary Sue +20
(Dobrze wiemy, że FFcale by nie zrobił)

Weszliśmy do salonu. Reszta jego zespołu albo spała na kanapie i fotelach, albo na podłodze, nie widziałem dokładnie, a ponadto ja przecież nie rozróżniam kanapy od podłogi - u mnie w domu wyglądają tak samo mięciutko i przyjemnie, bo mnie stać. Ang zaczął ich budzić darciem się:
-Podnosić dupska do góry! Przyjaciel jest w potrzebie! – Zero reakcji – KURWA, WSTAWAĆ!
Pierwszy obudził się Brian, tymi oto słowami:
-A to my mamy jakichś przyjaciół? – wybełkotał. Bez komentarza.
(Mała gramatyczna uwaga od Cioci Opuncji: kiedy nie wiesz, jakiego słowa masz użyć: "jakiś" czy "jakichś", zadaj sobie pytanie pomocnicze. W tym wypadku:
"A to my mamy przyjaciół?"

Jakich przyjaciół?
Odpowiedź na to pytanie to podkreślony wyraz i "ś", czyli "Jakichś".
"A to my mamy jakichś przyjaciół?"
Drugi przykład:
"Podszedł do mnie człowiek".
Jaki człowiek? Jakiś.
"Podszedł do mnie jakiś człowiek".
Koniec małej uwagi.)

Po piętnastu minutach biegaliśmy po mieście, szukając Steve’a i Clive’a. Podzieliliśmy ciasto na pizzę w dwójki, żeby było łatwiej i szybciej smarować je sosem pomidorowym. Ja byłem z Brian’em. W tym momencie wyjątkowo bez czapki.
O nie, jeszcze się przeziębi!

-Jak długo byliście jeszcze w barze? – zapytałem.
-Gdy tylko zobaczyliśmy, że schodzą się ludzie do bójki z ulicy, daliśmy nogę. Co najlepsze, reszta twojego zespołu wyszła razem z nami. Ale potem – nie wiem, co się z nimi stało – odpowiedział.
-Adrian się odnalazł u mnie w rezydencji. Spał nad krawędzią basenu.
-Dobrze, że się nie utopił – stwierdził. Nagle zrobiło mi się szaro przed oczami i zobaczyłem czerwone sylwetki Steve’e i Clive’a zmierzające w stronę plaży. Dziwne, nigdy mi się nie zdarzyło, żebym widział czyjeś ślady. Intrygujące.  
Nowe magiczne zdolności Brucelinki?
O jakie ślady mu chodzi?
Może zaczął wyczuwać czakry na odległość?
 

-Chodźmy na plażę – powiedziałem.
-Myślisz, że tam będą? – zapytał.
-Tak- odpowiedziałem pewny siebie.
Po dziesięciu minutach znaleźliśmy ich na ławce na plaży.
Chyba przy plaży. Ustawianie ławek w piasku nie jest raczej zbyt dobrym pomysłem.
 
Clive leżał na Stevie, tak, że ten był wgniatany do desek ławki.
-Hej, wstawajcie!- próbowałem ich obudzić. Zero reakcji. A właściwie czego ja się spodziewałem? I po co ja sobie gardło zdzieram? Chwyciłem Clive’a za ramię i potrzęsłem nim, a potem to samo zrobiłem ze Steve’em. Obaj podnieśli się powoli do pozycji siedzącej i rozglądali wokół błędnym wzrokiem. -O, Bruce – powiedział zaskoczony Steve.
-To teraz mnie dopiero zauważyłeś? – zapytałem. Pokiwał twierdząco głową.
-Ale mnie chyba nie zauważył – poskarżył się Brian. Oboje – Clive i Steve – zrobili zdziwione miny.
-Pomógł mi was szukać – odpowiedziałem – Tak, jak i reszta jego zespołu.
Zrobili się czerwoni na twarzy ze wstydu.
Ę? Ze wstydu? Na gigantycznym kacu? Ałtoreczko, ile Ty masz lat?

Następnego wieczora graliśmy koncert. Pierwszy z dziesięciu. Bliźniacy i Maria stali pod samą sceną, więc nie miałem problemu z patrzeniem na nich. Ale mieli radochę, że tam byli.
Radochę, bo ich durny, mający kompleks wyższości braciszek niezmordowanie wył do mikrofonu.
Radochę, bo uważał ich za dzieci i rządził się nimi jak służącymi.
Radochę, bo metale w pogowym transie skakały po nich bez opamiętania.
Pozdro Pazdro!

Po koncercie oczywiście poszliśmy do baru. Tym razem na szczęście obyło się bez bójek. Po paru kolejkach dotoczyliśmy się z powrotem do rezydencji.

Rano po śniadaniu, które też zrobiliśmy z Dave’m i posprzątaliśmy po nim ( właściwie to my tam robiliśmy za sprzątaczki i kucharki), poszedłem wysłać list.
Prawdziwa Męska Mary Sue musi się poświęcać dla innych...
Brucelinka uosabia współczesny martyryzm.

I to jeszcze nie mój, tylko Clive’a, który rzekomo pisał do swojej rodziny.
Czemu Clive sam go nie wyśle?
Bo Brucelinka musi odpracować wszystkie swoje (nieliczne, rzecz jasna) grzechy, żeby dostać się na wyższy poziom boskiego uwielbienia. Składa ofiarę ze swojej energii, pożytkując ją na podróż na pocztę.

Gdy wracałem z poczty do domciu w ten upalny dzionek, ktoś w pewnym momencieku zaczął się za mną drzeć wołać słodkim głosiczkiem:
-Hej, Bruce! Bruce! Syreno Alarmowa! Czekaj!
Właściwie czemu nie? Przystanąłem i odwróciłem się do tyłu. W moją stronę z zawrotną prędkością pędził jakiś nastolatek na deskorolce. Ubrany w koszulkę Iron Maiden. A jakże by inaczej.
Eee... w każdą inną koszulkę?
Choć jeśli z matematycznego punktu widzenia przeciwieństwem samych dziewcząt jest co najmniej jeden chłopak, to może przeciwieństwem jednej koszulki będzie wielowarstwowa powłoka t-shirtów?
 
Chłopak wyhamował przede mną, a następnie podbił deskę do góry i złapał ją z gracją. Gapiłem się na niego jak na kosmitę.
Jeździł na desce i zamiast zainwestować w janoski i bluzę z logiem Obey, nosił koszulkę z IM? No kosmita!
 
-Jestem Jack Marston – przedstawił się i podał mi dłoń, którą uścisnąłem. I teraz to nie wiem, czy mam się przedstawić czy co?
Nie musisz, wszyscy i tak cię znają.
Jak już wspominałam, Bruce to ucieleśnienie dobrego wychowania.

-Miło poznać – powiedziałem w końcu.
-Mogę dostać autograf? - zapytał, uprzejmie wciskając mi marker do ręki.
-Oczywiście – odparłem, a on podstawił mi spód deski, na której złożyłem zamaszysty podpis.
Jak wiadomo, pismo wiele mówi o człowieku.
 
-Wielkie dzięki. Jestem twoim wielkim fanem – powiedział entuzjastycznie.
-O, miło mi. - Bruce udał zaskoczonego.
-Może nauczyć cię jeździć na desce? – zapytał.
Perfekcyjne pytanie do zadania idolowi, którego się spotka nagle na ulicy idącego na pocztę, by wysłać nieswój list.

Kusząca propozycja, ale ja już jestem chyba trochę za stary na naukę.
Chłopie, ty masz dwadzieścia cztery lata, nie sześćdziesiąt!
W sumie ma prawo czuć się ociężale - po tym całym maratonie chlańska homeostaza płacze w kącie, a cały organizm Bruce'a domaga się detoksykacji.

-Chyba jestem trochę za stary, ale z wielką chęcią, tylko że nie mam deski ani nic.
-Nie jesteś za stary, a o to się nie martw. Poczekaj tu chwilę – polecił i gdzieś pobiegł.
Więc usiadłem na murku i czekałem.
Wrócił po dwudziestu minutach. Z deską i ochraniaczami, które mi podał. Zauważyłem, że on tez ma inną deskę.
W każdym razie, bardzo dobrze zrobił, że wziął ochraniacze, bo już po chwili leżałem na ziemi. Zapomniałem, że deska porusza się także w tył.
Męska Mary Sue -1

Po południu znalazł mnie Steve i, targając za włosy, zaciągnął z powrotem do domu. Jack powiedział, żebym zostawił sobie to, co mi dał, a także wyraził nadzieję, że dalej będę uczyć się jeździć.
A irytacja Steve’a wynikała z tego, że nie było obiadu, bo Dave powiedział, że beze mnie nie będzie nic gotował.
*bardzo długie westchnięcie*
Mam wam kilka rzeczy do powiedzenia, koledzy-Brucelinki-z-zespołu:
1) Jesteście dorośli. 
2) Jeśli nie chce wam się gotować, kupujecie coś na mieście.
3) Jeśli macie więcej pieniędzy, możecie zatrudnić kucharkę.
4) Dużo pieniędzy macie, bo jesteście sławnymi muzykami, więc dlaczego nie zrobicie jednej z powyższych rzeczy?
5) Bruce nie jest waszym służącym, tylko kolegą z zespołu. Nie ma obowiązku gotować i sprzątać, chyba że to zapisaliście w kontrakcie (wątpię).
6) Jesteście dorośli, do jasnej anielki! Weźcie się w garść i nauczcie się gotować i sprzątać, bo może wam wydaje się to "kobiece", ale jest to potrzebne w dorosłym życiu każdego człowieka. Każdego! Nawet, jeśli ma nieskończone pokłady pieniędzy i cały tabun służących.
A ty, Brucelinko, też słuchaj:
1) Jesteś dorosły.
2) Nie jesteś niczyim niewolnikiem ani służącym.
3) Nie musisz niczego robić na polecenie kolegów z zespołu, którym nie chce się gotować.
4) Zbuntuj się. Zdaję sobie sprawę z tego, że to niełatwe, ale przynajmniej spróbuj powiedzieć: "Nie, Steve, nie będę gotował ci obiadów i podawał ci ich na tacy, bo ty też masz dwie ręce zdolne do pracy". Jeśli nie zadziała, dodaj: "Odpieprz się ode mnie, gnojku, albo odejdę z twojego zespołu". Ostatecznie swoim ulubionym sposobem wdaj się z nimi w bójkę. Twoje magiczne zdolności na pewno ci pomogą.
5) Jesteś dorosły, do kroćset fur beczek! Ogarnij się, chłopie! Może wydaje ci się, że powinieneś pomagać kolegom z zespołu, ale oni cię po prostu wykorzystują!
Z miłością,
Ciocia Opuncja.

A więc od tamtej chwili, w wolnych chwilach uczyłem się jeździć na desce. 
Niezależnie od tego, czego się uczysz - po jednej lekcji, na której zazwyczaj nic ci nie wychodzi, większość ludzi (a już szczególnie ci z mentalnością Brucelinki) poddaje się, jeżeli nie ma odpowiedniej motywacji tudzież wsparcia. No ale.
 
Cały pobyt w Sydney sprowadzał się do zabaw, wygłupów, lenistwa, chodzenia do barów, na imprezy (lub robiliśmy imprezy u siebie), próbach do koncertów (co było rzadko, bo po co, skoro i tak jesteśmy perfekcyjni?) i samych koncertach.
Mówiłam już, że Bruce (ten prawdziwy, nie opkowy) odszedł ze swojego starego zespołu, bo za mało czasu poświęcali muzyce, a więcej kobietom, narkotykom i alkoholowi (x)?
Warto profilaktycznie przypominać to co pewien czas.

Czego chcieć więcej? Aha, no i dziadek miał rację co do przybycia mojego rodzeństwa – bardzo fajnie się z nimi dogadywaliśmy. Chociaż, co normalne i oczywiste, nie zawsze. Tak samo jak zresztą zespołu. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ma odmienne zdanie na jakiś temat.
A to dopiero temat na doktorat z socjologii; kto by się spodziewał takiej tezy!

Któregoś pięknego dnia, gdy trenowałem w skateparku, ni z stąd ni zowąd, po niebie przetoczył się potężny grzmot.
To ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, że grzmot to dźwięk wytworzony przez piorun.
Trzy sekundy od pioruna na niebie do grzmotu to kilometr od miejsca pierdyknięcia! #nowyoukno

Wzdrygnąłem się i odwróciłem do tyłu, bo właśnie ten kierunek wydawał mi się odpowiedni do obrócenia. Inne kierunki obracania były po prostu złe i niemoralne. Zobaczyłem bardzo piękną chmurę – ciemno(bez myślnika, to jest jedno słowo) fioletowa, miejscami przechodząca w granat.
Taka?
 

Sunęła na południe – czyli w moją stronę i między innymi mojego domu pałacu.
Nieważne, że po drodze mogła już kompletnie się rozładunkować (czy co tam chmury robią) albo zmienić kierunek.

Nie zwlekając, wskoczyłem na deskę, i ile sił w nogach, popędziłem do domu. Ledwo zamknąłem nad (?) sobą drzwi [Dziwne mają te drzwi. Może mieszkają w piwnicy? Dlatego tak popędził: kłaść worki z piaskiem.] i już lunęło. Następnie jak tornado wpadłem do salonu, żeby zobaczyć, czy wszyscy są. Na kanapie leżał tylko Clive i wyglądał, jakby za chwilę miał zejść z tego świata.
-Żyjesz ty w ogóle? – zapytałem. – Gdzie reszta?
-O, Bruce – wydukał pijackim głosem. – A okna zamykają i z pola tam manatki zbierają.
Wybiegłem na taras i zobaczyłem Dave’a i bliźniaków, jak zbierali wszystko to, co znajdowało się na stole przy basenie.
Z wielką gracją (Męska Mary Sue +50), prawie zabijając się na mokrych płytkach, pobiegłem do nich i pomogłem i zbierać cały ten majdan.
-Chryste! – wykrzyknął Dave, gdy byliśmy w kuchni – Moje pranie!
Pacz pan jakie priorytety.
 
-Jakie pranie? – zapytałem, odkładając butelkę Pepsi na blat kuchenny.
-No moje i wasze!
-No to na co czekasz?! – zganiłem go i wybiegłem na nim do ogrodu.
Patataj, patataj!


To był naprawdę piękny i ogromny ogród w typie klasycznego ogrodu angielskiego, ale z domieszką paru gatunków roślin typowych dla Australii - eukaliptusów, palm i kangurów.
W każdym razie kochany Davey rozwiesił sznurki miedzy drzewami. A przecież w piwnicy jest suszarnia. Jakby dziadek to zobaczył, to by się chyba przekręcił w grobie.
No więc ściągamy to pranie ( całkowicie mokre), deszcze leje, wiatr szaleje, za chwilę rozpocznie się prawdziwa nawałnica, a tu nagle:
Zanim nagle: Niepewny Narrator strikes again! Tym razem w odmianie Zaginacza Czasoprzestrzeni.

 ...a tu nagle:
-AAA! Moje majtki! – wydarł się Dave i wcisnął mi kupkę ubrań, które sam zebrał. On natomiast, w przeciwieństwie do Dave'a [jak mniemam], pobiegł za swoimi gaciami.
Choć wciąż nie wiemy, kto.

-Dave! Dave! Dave czekaj! – ryknąłem za nim. Posłuchał. A jakże.
Męska Mary Sue +20
 
Z rękami rozcapierzonymi w górze, biegł za tymi swoimi czarnymi slipami, które porwał mu wiatr. Biegł, dopóki nie wpakował się w kwietnik róż. Auu, musiało boleć, a majtki pofrunęły przed siebie.
-AAAA! – wydzierając się na całe gardło, Dave wyskoczył z róż i zaczął biegać w kółko, wykonywać jakieś dziwne ruchy, a przy tym wydzierając niemiłosiernie.
-Dave, tylko spokojnie! – rozkazałem. – Panika ci w niczym nie pomoże.
-Spokojnie?! SPOKOJNIE?! Mam kolce wbite w dupę i mam być spokojny?!
To on biegł tyłem czy jak? Ciężko wbić sobie kolce w tyle części ciała, biegnąc przodem.
I nago, że wbily mu się w skórę? Normalnie zatrzymałyby się na spodniach, ewentualnie lekko kalecząc go w royal poślady.
Co to ma być? Co ja czytam?

Pojebało cię do reszty?! – wrzeszczał na mnie.
-Do domu w tej chwili! – krzyknąłem na niego. Tym razem posłuchał.
Bruce-też-czasem-badboy.
Moralizator Opkowy w postaci Mary Sue! 

Ja natomiast wróciłem po resztę prania i szybko ją ściągnąłem i pobiegłem do domu. Przy schodach prowadzących do piwnicy, napotkałem Marię, której wcisnąłem pranie i kazałem rozwiesić w suszarni. A potem poleciałem do salonu.
Dave leżał na kanapie na brzuchu, a reszta chłopaków otoczyła go wianuszkiem komunijnym.
-Ja umieram – jęczał Dave.
Trzeba być twardym, nie można być mientkim!
 
-Tylko nie idź w stronę światła – polecił Adrian.
-Trzeba ci wyjąć te kolce – stwierdził Clive.
-Posrało cię? – zapytał.
-No jasne, dalej, miej je w tyłku, to ci może w końcu róże wyrosną – powiedziałem z nutką złośliwości. On tylko jęknął przeciągle i wetknął twarz w poduszkę.
Uwaga, uwaga, mała dygresja wiedzodostarczająca!
Pamiętajcie, że większych przedmiotów nie należy usuwać z rany, bo zazwyczaj tamują krwotok. W takim wypadku należy wezwać pogotowie bądź samemu pofatygować się na ostry dyżur, wcześniej zabezpieczając ranę razem z przedmiotem, o ile jest to możliwe.
Bo jeżeli w udzie tkwi wam nóż, to może lepiej od razu zadzwońcie pod 999.
 
-Chciałem ci przypomnieć, mój drogi, że dziś jesteśmy zaproszeni do Angusa. Pójdziesz z klocami w tyłku? – zapytał Steve. 
Ta literówka jest o tyle zabawna, że "kloc" jest kolokwialnym określeniem kału, a kał w tyłku to akurat całkiem normalna rzecz :)

-Nie – odburknął.
-To ja ci mogę je wyjąć – zaofiarował się Adrian.
-Eh, no niech będzie – mruknął.
-Świetnie, to idę po pęsetę, a ty zdejmuj spodnie – polecił.
-Co takiego?! – podniósł głos.
No właśnie. Przecież jak zdejmie spodnie, to razem z nimi i kolce.
 
-A jak chcesz je wyjąć? – zapytał Adrian. – I przestań tak na mnie patrzeć. No przecież cię nie zgwałcę.
-No mam nadzieję – mruknął.
-Boże, co za człowiek – mruknął Steve.
- Idiota i homofob - podpowiedziała cichutko KociePorno, wychylając się zza kanapy.
-Ja proponuję stąd wyjść – powiedziałem. W odpowiedzi wyszyli i przeszliśmy do kuchni. Po jakichś dwóch minutach, w całym domu rozległ się przeraźliwy wrzask Dave’a.
-Jezu, skórę z niego zdzierają, czy jak? – zapytał Ed.
-Nie, gwałcą. Mam to gdzieś – odparłem.- Trzeba te róże odkupić, zanim dziadek tu przyleci. Mam nadzieje, że się nie skapnie, że to nie te same.
-A to twój dziadek kwiatki hoduje? – zapytał zdziwiony Steve.
-Tak. Ogród to jego pasja – odpowiedziałem.
Codziennie lata z Wielkiej Brytanii do Australii, by podlać trawniczek i przyciąć róże. Seems legit.

Następnego dnia rano

Jak było wspomniane wyżej, byliśmy u Angusa i wróciliśmy skacowani, a salonie zastaliśmy niespodziankę, na której widok kac nam momentalnie przeszedł.
Bliźniacy i Maria byli schlani. Leżeli na kanapie, a obok na stoliku stał do połowy opróżniony Jack Daniel’s. Nie tylko mnie zatkał do reszty ten widok.
Bo KociePorno również: upili się połową butelki Jacka Danielsa..? W tym opku metabolizm opiera się na jakichś dziwnych proporcjach. Przy czym chyba nie chcę wiedzieć, co oznacza "zatkał do reszty"; mam nadzieję, że nie chodzi tu o żadne kolce w dolnej części pleców...
 
-O Chryste Panie – wydusił z siebie Dave.
-Ja ich po prostu zabiję. Rozniosę w pył. Zetrę z powierzchni ziemi – postanowiłem.
-Cieszmy się, że twój dziadek ma jutro przylecieć – powiedział Clive.
-No mam nadzie...- nie dokończyłem, bo przerwał mi dzwonek do drzwi. Zimny dreszcz przeszedł mnie od stóp do głów.
-Zapraszaliście kogoś? – zapytałem cieniutkim głosikiem. Przerażeni pokręcili przecząco głowami.
-Szybko cucimy ich i chowajmy tąę whisky – szepnął Adrian.
To nie lepiej przenieść ich do sypialni i dać się spokojnie wyspać? Tacy "ocuceni" byliby w stanie bardzo wskazującym.
 
Pokiwali głowami, ja ruszyłem w stronę drzwi. Dzwonek znowu zadzwonił. Mam nadzieję, że to listonosz, żebrak, Michael Jackson, no nie wiem, kurwa.
Akurat z prostytutki, jak mniemam, ucieszyliby się.
 
I znowu dzwonek. Otwarłem (hę?) drzwi. W progu stał dziadek. Ubrany w czarne trampki Conversy (na pewno), niebieskie jeansy, koszulkę Iron Maiden i czarne okulary przeciwsłoneczne Ray Bany (też na pewno). Na ramieniu miał skórzaną torbę podróżną.
-Dziadek? – wydusiłem z siebie.
-A co, nie poznajesz? – zapytał z szerokim uśmiechem na ustach. – Ale wam zrobiłem niespodziankę, co?
-Tak – odparłem piskliwie.
-A coś ty taki wystraszony? – zapytał. Wzruszyłem ramionami. Zapadła chwila ciszy. Słyszałem, jak w salonie budzą Wielką Trójkę. Dziadek nie mógł tego słyszeć, no w końcu nie ma takich zdolności jak ja.
Męska Mary Sue +50

-Wpuścisz mnie? – zapytał. Nic nie odpowiedziałem, ani nie przesunąłem się, żeby zrobić mu miejsce. On chciał mnie jednak obejść z drugiej strony, ale zablokowałem mu drogę. Popatrzył na mnie zdumiony.
-Bruce, co się stało? – zapytał.
-Nic – pisnąłem.
Borku, jakie to typowe i gimbazjalne.
 
[Bruce w końcu wyjawia dziadkowi, co się stało. Ciachamy, bo wiadomka.]

[Dziadziuś] Westchnął i podjął mowę:
-Nie mam zamiaru się drzeć ani po was, ani po nich, ale oni nawet nie widzą, gdzie są, bo to nic nie da. No, młode to i głupie. Napiło się raz, to teraz wiedzą, jak to wygląda. Dajcie im coś do picia. Najlepiej wodę whiskey. Ja idę do ogrodu
Zagubiona kropka popędziła za nim, domagając się atencji.

[Chłopcy idą odkupić dziadziusiowi róże, ten cieszy się z ich uczynku. Ciachamy, bo szczerze mówiąc, po trzech częściach mamy już troszkę dosyć pana Bruce'a, jego koleżków i dziadziusia]

Następnego dnia, dziadek stał pod samą sceną na koncercie. W koszulce Iron Maiden. Ale powiedział, że więcej pod scenę nie idzie, bo to nie na jego lata.
Po ostatnim koncercie, Clive od razu wrócił do Londynu, ponieważ bardzo mu się spieszyło. Ciekawe do kogo..................................................................................................
??
O co chodzi? 

i tak, chcę coś jeszcze dopisać, to nie mogę, bo za moim uchem słyszę krzyki: „Wujek! Masz w tym momencie iść ze mną do kina!”. Zwariuję z tym dzieckiem....Nawet po tylu latach zazwyczaj nie potrafię odmówić temu małemu Hitlerkowi.
Dziecko? Dziecko nazywasz małym Hitlerem? Czy ona, przepraszam bardzo, zabiła miliardy ludzi? Wątpię.
Czemu od razu "ona", Opuncjo? Aczkolwiek takie określenie już chyba weszło na stałe do jako-tako potocznej mowy.
"Ona", bo Bruce zajmuje się swoją siostrzenicą Natalią (bodajże) i to o niej zapewne jest ten fragment.

Analizatorzy dziękują za cierpliwość, żałują za grzechy i obiecują już nigdy nie wrócić do Brucelinki. Zresztą - Boru dzięki - więcej części Ałtoreczka nie produkuje ;)

4 komentarze:

  1. O boże... jak można było tak skrzywdzić Iron Maiden? Idę chyba wpaść w depresję.
    Swoją drogą jak zajrzałam z linka na forum z opowiadaniem to ałtoreczka mnie zachwyciła uroczym fochem:
    "No i super. Jedna osoba wyraża opinię, że chce, a druga nie. Może by się więcej osòb znalazło "za", bo ja starsznie lubię mieć publikę. Nawet mojej pani profesor od polskiego się podoba to co piszę. A poza tym jak można mówić, że ma się dość skoro nawet się nie komentowało?"
    Urocze :D

    Ale powiem Wam, że nawet fajnie mi się czytało analizę. Co prawda powoli, bo nadal jaskrawość kolorków mi wypala oczy. Jeszcze jak jest linijka lub dwie to ok, ale przy dłuższych fragmentach ciężko czytać niektóre fragmenty bez bólu oczu.
    Poza tym naprawdę fajnie. I gratuluję przebrnięcia przez Brucelinkę. To musiało być przeżycie ekstremalne ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też wpadłam w depresję z tego powodu ;(
      Taktak, Ałtoreczka na forum zachowywała się wybitnie :)
      Dziękujemy bardzo za komentarz! <3
      Kolorek zmieniłam, specjalnie dla Ciebie.
      Pozdrawiamy serdecznie!

      Usuń
  2. Aż mi się w głowie nie mieści, że "fanka" może tak skrzywdzić swoich idoli. :(
    Ten geniusz aż się z niej ulewał. Tak samo jak absolutny brak samokrytyki. Gdzie takie potworki się chowają? ;D
    Dziękuję <3 Normalnie czuję się jak Boss. Moje oczka się cieszą! :D
    Macie we mnie stałą czytelniczkę normalnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yay! Stała czytelniczka! *cieszy się, skacze jak pięcioletnie dziecko i z radości urządza imprezę na dwieście osób* :)

      Usuń